Chodzi o to, że nauczyciel ma do przepracowania w szkole określoną liczbę godzin, np. w przypadku nauczyciela tablicowego pensum wynosi 18. Większość pedagogów pracuje jednak więcej, co wynika zarówno z tego, że w szkołach dramatycznie brakuje kadr (na koniec sierpnia było to blisko 13 tys. nauczycieli), ale też jest to sposób na podreperowanie nauczycielskiego budżetu dodatkowymi godzinami.
W ubiegłym roku Związek Nauczycielstwa Polskiego podawał (opierając się na danych resortu edukacji), że tygodniowo w 25 tys. polskich szkół wyrabianych jest aż 2,2 mln godzin ponadwymiarowych.
Nie było lekcji, nie będzie pieniędzy
Problemem jednak jest płacenie za nie. Zastanawiano się, czy należy płacić tylko za przepracowane godziny, czy także za gotowość do pracy, np. gdy nie ma kogo uczyć, bo klasa jest na wycieczce. Sprawa wymagała więc doprecyzowania, co MEN w końcu uczyniło.
Ale z pewnością nie takiego wyjaśnienia oczekiwano. Ministerstwo uznało bowiem, że płacić należy wtedy, gdy lekcja rzeczywiście się odbyła. Jeśli klasa jest na wycieczce, a ten nauczyciel na polecenie dyrektora będzie na niej opiekunem, pieniądze otrzyma. Tak samo na zapłatę może liczyć ten, kto prowadzi zajęcia indywidualne, był gotowy do zajęć, ale np. zachorował uczeń. W innych przypadkach siedzi w szkole za darmo, a te niepłatne lekcje nazwano czule „basiowymi”.