Teatr jednego aktora nigdy mnie nie interesował, to forma zastępcza. Dla mnie ważni są ludzie - partnerzy sceniczni, z którymi wspólnie kreuje się świat.
To może reżyseria. Asystentem reżysera już pan był.
Raczej byłem nim na papierze, bo u nas to zajęcie sprowadza się w teatrze do przynoszenia kawy. A jeśli idzie o reżyserię, to nie chciałbym zapeszać, ale właśnie pracuję nad irlandzką sztuką "Kamienie w kieszeniach". Koledzy z Teatru Montownia zwrócili się do mnie z propozycją, żebym spróbował. Próbuję. To znakomita okazja, bym skonfrontował swoje zarozumialstwo z rzeczywistością, zmierzył się z tym, co sobie wyobrażam, a efektem, jaki widzowie zobaczą na scenie. Akcja "Kamieni w kieszeniach" toczy się na irlandzkiej prowincji. W piękne plenery przyjeżdża tam ekipa amerykańskich filmowców, by nakręcić wysokobudżetowy film. Zatrudniają miejscowych statystów. Poznajemy dwóch z nich. To młodzi chłopcy, którzy są na rozdrożu swoich życiowych poszukiwań. Jednocześnie opowiadają nam tę historię, odgrywając członków amerykańskiej ekipy. Ale w czasie realizowania zdjęć dochodzi też do dramatu - młody człowiek popełnia samobójstwo. To dziwna sztuka, ale myślę, że daje szansę opowiedzenia o czymś istotnym.
O czym?
Że trzeba budować swoje życie, wsłuchując się w siebie, a nie naśladując innych. Żeby zaufać sobie, bo instynkt, intuicja podpowiadają nam najlepiej, co jest dla nas dobre. I nie można z tego rezygnować ze strachu, że się będzie innym niż większość.
Jak koledzy odbierają pańską postawę człowieka narzekającego?
Sam się dziwię, że aż tak narzekam, bo nie jestem frustratem, który siedzi w kącie z ponurą miną. Przeciwnie. Jestem aktywny i lubię życie. Mam wielu przyjaciół, czuję się lubiany. Dorosłem jednak na tyle, by nie udawać, że coś mi się podoba, kiedy tak nie jest. To niezbędne dla zdrowia psychicznego.