Po zdobyciu nagród w czterech konkursach w Europie i Polsce wystąpiła w 1955 r. na koncercie inaugurującym działalność Filharmonii Narodowej w Warszawie w odbudowanym po wojnie gmachu i z tą instytucją związała się prawie na ćwierć wieku. Jako jej etatowa solistka miała nawet przywilej sprawiania sobie raz w roku na koszt firmy estradowej kreacji.
– Teraz kupuję suknie w Japonii, bo tam są niewysokie kobiety i nie muszę niczego przerabiać – mówi Wanda Wiłkomirska.
[srodtytul]Tłumik w przedziale[/srodtytul]
Była eksportową artystką PRL. Towarzyszyła orkiestrze Filharmonii Narodowej w kilkudziesięciu podróżach zagranicznych. A potem, po powrocie w kraju grała wszędzie, nawet w najmniejszych miejscowościach. – Miałam sto kilkadziesiąt koncertów rocznie – wspomina. Żyła w ciągłym przekonaniu, że nie zdąży opanować kolejnego programu. Ćwiczyła nawet w przedziale wagonu sypialnego – zakładała na skrzypce tłumik, by nie budzić śpiących pasażerów.
Nad jej zagranicznym kalendarzem czuwał PAGART, jedyna wówczas państwowa agencja impresaryjna rozdzielająca wojaże pomiędzy artystów. Pozycja Wiłkomirskiej była jednak tak mocna, że paszport otrzymywała bez problemów. A często, grając po raz pierwszy w jakimś miejscu świata z Filharmonią Narodową, otrzymywała ponowne zaproszenie już jako solistka.