Reklama

Szkocki pomysł na gorącą klubową noc

„Tonight: Franz Ferdinand”, trzeci album szkockiej grupy, zapowiadany jest jako bardziej taneczny niż poprzednie. Ale to wciąż dobra gitarowa postpunkowa muzyka

Publikacja: 22.01.2009 01:18

Koncert Franza Ferdinanda w warszawskiej Stodole

Koncert Franza Ferdinanda w warszawskiej Stodole

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Listopadowy koncert w Stodole, na który zabrakło biletów na wiele dni przed przyjazdem Alexa Kapranosa i jego kolegów, a także wcześniejsza obecność na Openerze pokazały, że chociaż nowe brytyjskie grupy goszczą w Polsce rzadko, mają u nas wielu fanów.

Franz Ferdinand jest zespołem szczególnym choćby dlatego, że pochodzi ze Szkocji, gdzie światowych gwiazd jak na lekarstwo. Nawiązuje też do najlepszych tradycji grup uniwersyteckich, jak Pink Floyd czy Radiohead. To faceci, z którymi nie tylko można się zabawić, ale także porozmawiać, na przykład o wpływie sztuki nowoczesnej na kulturę pop.

Wyższe wykształcenie nie przeszkadza im w komponowaniu dynamicznych, przebojowych piosenek, które wywołują pisk dziewcząt i zazdrość kolegów z branży. A jest czego zazdrościć – debiutancka płyta z 2004 r. sprzedała się w 4 mln egzemplarzy, z czego aż milion rozszedł się w Ameryce. Tytuły najlepszej brytyjskiej grupy i najlepszego rockowego zespołu były zasłużone.

Szkoci mają wdzięk i klasę. Nie tylko nawiązują do gitarowej muzyki lat 60., ale i ubierają się jak wtedy – w eleganckie garnitury.

Teraz oglądamy ich na okładce najnowszej płyty w stylizacji zdjęcia z kryminalnego fotoreportażu, na którym flesz oślepia świadków zbrodni. O tym, że płyta jest bardziej taneczna, świadczy tytuł „Tonight”.

Reklama
Reklama

– Myśleliśmy o muzyce pasującej do gorącej nocy, kiedy młodzi szykują się na zabawę, tańce, flirty, nocne zatracenie – powiedział Alex Kapranos.

I rzeczywiście, więcej niż we wcześniejszych piosenkach jest tu rytmicznych bitów i syntezatorów. Nawet bas Boba Hardy’ego został przetworzony przez syntezator. Elektroniczne instrumentarium w stylu lat 80. angażuje uwagę już w „Ulyssesie”, ale i wtedy po refrenie rozpoczyna się fragment, który przypomina uduchowione, psychodeliczne kompozycje wczesnego Pink Floyd. Jednak zdecydowanie częściej Szkoci odwołują się do The Doors, a nosowy tembr wokalisty naprawdę często wywołuje skojarzenia z Morrisonem.

„Turn It On” Kapranos śpiewa, jakby chciał przyciągnąć uwagę wszystkich dziewcząt na parkiecie. Dla mnie to najlepszy utwór na płycie – z nowofalową sekcją rytmiczną, najbardziej rockowy, z chórkami jak w latach 60., a jednocześnie przebojowy. W „No You Girls” brzmienia big beatowe mieszają się z disco. Refren „What She Came For” jest wręcz funkowy. Ale rozpoczęte balladowo „Bit Hard” w sekundę zmienia się w kompozycję dudniącą rockowymi uderzeniami w werbel, z mocną gitarową solówką. Całkowitym nieporozumieniem jest „Live Alone”. Zabawa dyskotekowym kiczem stała się niesmaczna. Koniec płyty został podyktowany zwyczajami klubowej zabawy. Jest odlotowy. Tym bardziej zaskakuje finałowa akustyczna ballada „Katherine Kiss Me”.

Kultura
Sztuka 2025: Jak powstają hity?
Kultura
Kultura 2025. Wietrzenie ministerialnych i dyrektorskich gabinetów
Kultura
Liberum veto w KPO: jedni nie mają nic, inni dostali 1,4 mln zł za 7 wniosków
Kultura
Pierwsza artystka z niepełnosprawnością intelektualną z Nagrodą Turnera
Kultura
Karnawał wielokulturowości, który zapoczątkował odwilż w Polsce i na świecie
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama