Płyta Marii Callas

Legenda Marii Callas żyje: we wtorek premiera reedycji wszystkich jej nagrań, powstanie też film, w którym gwiazdę stulecia zagra Meryl Streep - pisze Jacek Marczyński.

Aktualizacja: 20.09.2014 10:41 Publikacja: 20.09.2014 10:17

Płyta Marii Callas

Foto: Warner Classics

To największe przedsięwzięcie fonograficzne roku. Komplet tego, co Maria Callas nagrała dla EMI i Columbii w ciągu 20 lat – między 1949 a 1969 rokiem – ukaże się w nowej zremasterowanej wersji pod szyldem Warner Classics. Ogółem to 69 płyt, które można kupować w zestawie lub pojedynczo.

Zobacz galerię zdjęć

Od miesięcy zaś ciągle pojawiają się w światowych mediach kolejne informacje o filmie „Masterclass", który będzie  kręcić Mike Nichols. W roli Callas obsadził Meryl Streep, zdjęcia zaczną się z początkiem 2015 roku. Będzie to ekranizacja popularnej sztuki Terrence McNally'ego. Pokazuje ona śpiewaczkę podczas mistrzowskich lekcji, jakich udzielała w Nowym Jorku, przy okazji dokonując obrachunku z własnym życiem.

Co ciekawe, do nakręcenia „Masterclass" zabrała się trzy lata temu inna hollywoodzka sława, Faye Dunaway, obsadzając siebie nie tylko w głównej roli, ale i jako reżyserkę filmu. Prace były zaawansowane, ale finału widz nie poznał. Wcześniej w Callas na ekranie wcielały się Jane Seymour, Fanny Ardant i Luisa Ranieri. Tamte opowieści koncentrowały się głównie wokół jej związku z greckim miliarderem Aristotelisem Onassisem.

Porzucona dla innej

Przebieg romansu, który rozgorzał w 1959 roku (Callas miała wówczas 36 lat, Onassis był o 17 lat starszy), śledził cały świat, choć oni starali się nie afiszować z uczuciami. To była przecież inna obyczajowo epoka. Gdy się poznali, oboje byli w związkach małżeńskich, które po kilku latach z perturbacjami doprowadzili do rozwodu. Z powodu ciągłych zdrad Onassisa jego żona usiłowała nawet popełnić samobójstwo.

Koniec ich romansu był nie mniej sensacyjny. Pewnego dnia Onassis po prostu poprosił Marię o opuszczenie jego jachtu, którym często podróżowali po Morzu Śródziemnym. Uczynił to, bo zaprosił inną kobietę – wdowę po prezydencie Johnie F. Kennedym, piękną Jacqueline, którą wkrótce w 1968 roku poślubił. Świat był zbulwersowany, uważano, że tą kobiecą zdobyczą Onassis chciał się zemścić na Amerykanach. Za czasów prezydentury Eisenhowera był bowiem oskarżony o uchylanie się od płacenia podatków i objęty zakazem prowadzenia interesów w USA.

Pierwsza celebrytka

Nie tylko perypetie uczuciowe Marii Callas stanowiły pożywkę dla mediów. Pojawiała się w nich ciągle z racji porywczego charakteru, ostrego języka, kłótni z dyrektorami największych teatrów (zarówno La Scala, jak i nowojorska Metropolitan przez pewien czas zamknęły przed nią drzwi). A przede wszystkim budziła skrajne emocje. W dobie internetu miałaby tyle lajków co hejtów: jedni darzyli ją bezgranicznym uwielbieniem, inni podrzucali martwe zwierzęta, mazali samochód ekskrementami lub wypisywali na nim złowrogie napisy. Gdy jednak zaczynała śpiewać, miękli nawet najzagorzalsi przeciwnicy, a próby zorganizowania częstej w teatrach włoskich klaki, która wygwizdałaby Callas, niemal zawsze kończyły się niepowodzeniem.

Jedna z informacji, jaka ukazała się ostatnio o Callas w związku z przygotowaniami do filmu, nosiła tytuł „Primadonna z paskudnym charakterem". Jest to opinia krzywdząca. Ona po prostu źle się czuła w roli, w jakiej obsadził ją świat. Była nie tylko sławną artystką, której każdy występ budził niesamowite zainteresowanie, a płyty rozchodziły się w wielotysięcznych nakładach. Callas to jedna z pierwszych celebrytek bez odrobiny prywatności. Dla świata równie interesujące były jej spektakle czy koncerty, jak towarzystwo, z którym jadła kolacje w restauracji. Wiadomości pochodziły często zresztą z najlepiej poinformowanego źródła, ponieważ przyjaciółką śpiewaczki była Elsa Maxell, słynna dziennikarka specjalizująca się w opisach skandali towarzyskich, zwana czarownicą z Hollywood.

Jak Marilyn Monroe

Pod wieloma względami Maria Callas przypomina więc inną legendarną gwiazdę połowy XX wieku – Marilyn Monroe. Praca z tą aktorką też była wiecznym utrapieniem, ale niemal zawsze końcowy efekt okazywał się tak oszałamiający, że reżyserzy i filmowi partnerzy zapominali o wcześniejszych perturbacjach. Poczynania obu przepełniała niepewność, czasem paraliżujący lęk. Trudno w to uwierzyć, oglądając filmowe wcielenia Marilyn Monroe czy słuchając nagrań Callas. A jednak odwoływanie przedstawień, rezygnacje z podjętych zobowiązań i zmiany planów nie wynikały u niej z kaprysów. Jako absolutna perfekcjonistka nie chciała dopuścić do nawet najmniejszego błędu wokalnego ze swojej strony.

Obie nie zaznały też szczęścia w życiu osobistym. Rodzice Marii się rozwiedli, gdy miała 14 lat, matka zabrała wówczas dwie córki i z Nowego Jorku pojechała z nimi do Aten, wracając do nazwiska Kalogeropoulou, które z mężem zamienili na Callas, gdy w 1923 roku przypłynęli z Grecji do Nowego Jorku. Maria urodziła się cztery miesiące później. Kształciła się i debiutowała w Atenach podczas II wojny światowej. Próbowano jej potem wmówić kontakty z hitlerowskimi okupantami, ale nie ma na to żadnych przekonujących dowodów. Marią Callas stała się ponownie, gdy jesienią 1945 roku wróciła do Nowego Jorku. Przez dwa lata bezskutecznie próbowała zaistnieć w USA jako śpiewaczka.

Marilyn Monroe nieustannie szukała idealnego partnera, Maria potrzebowała uczuciowej stabilizacji. Małżeństwo, które zawarła w 1951 roku ze starszym od niej o 28 lat włoskim przemysłowcem Giovannim Battistą Meneghinim bardziej było oparte na zasadach biznesowych. Mąż zapewnił stabilizację artystce, która dopiero zaczynała karierę. Prowadził jej interesy, negocjował kontrakty, ale namiętnego uczucia nie było. Romans z Onassisem też zakończył się porażką. On nie namawiał jej do częstych występów, chciał ją mieć przy sobie. Po rozstaniu lęk przed powrotem na scenę był więc jeszcze silniejszy niż wcześniej i Callas tylko sporadycznie decydowała się na mniej wyczerpujące koncerty, zwykle z dawnym partnerem operowym tenorem Giuseppe di Stefano.

Kariera obu gwiazd trwała krótko. Marilyn Monroe zmarła w 1963 roku wskutek przedawkowania środków nasennych. Maria Callas przeżyła ją o 14 lat, schowana w swej paryskiej samotni i rzadko kontaktująca się z innymi.

Problemy z głosem

W chwili śmierci spowodowanej atakiem serca miała 54 lata. W tym wieku wiele śpiewaczek z powodzeniem kontynuuje karierę, ona milczała od dawna. Na topie i w pełni sił wokalnych była od sensacyjnego debiutu w La Scali w „Nieszporach sycylijskich" Verdiego w 1951 roku po „Medeę" Cherubiniego w londyńskiej Covent Garden i Dallas w 1959 roku. Później coraz częściej odwoływała występy, ostatnie spektakle z jej udziałem miały miejsce w 1965 roku (porywająca „Tosca" Pucciniego sfilmowana w Londynie).

Do dziś trwają dyskusje, dlaczego szybko straciła głos. Jedni uważają, że przyczyn szukać należy w psychice samej artystki, inni twierdzą, że to skutek nadmiernego forsowania głosu na początku lat 50., a nawet przeprowadzonej wówczas gwałtownej kuracji odchudzającej, po której stała się szczupłą, atrakcyjną kobietą. Prawdziwej odpowiedzi zapewne nie poznamy nigdy, nierozwiązana zagadka sprzyja umacnianiu się legendy.

Nazywano ją La Divina, czyli „Boska", jej głos wręcz magnetyzował widzów. Walter Legge, szef artystyczny EMI i jedna z najważniejszych postaci w światowej fonografii XX wieku, wspominał, że gdy zobaczył ją w Operze Rzymskiej w „Normie" w 1951 roku, to w przerwie zatelefonował do żony, znakomitej śpiewaczki Elisabeth Schwarzkopf, by natychmiast przyjechała posłuchać kogoś wyjątkowego. „Nie mogę – odpowiedziała – w radiu śpiewa jakaś Callas i nie jestem w stanie oderwać się od głośnika".

Przeboje i odkrycia

Wkrótce potem Callas miała kontrakt, a wraz z nim niezwykłą – nie tylko na owe czasy – opiekę artystyczną. Jej efekty przybliża obecnie Warner Classics. Są tu rejestracje oper, w których święciła triumfy: „Purytanie", „Norma" (dwie wersje), „Łucja z Lammermooru" (też dwie wersje) czy „Tosca", ale i te, w których nigdy nie pojawiła się na scenie („Carmen" lub „Cyganeria"). Oprócz tego otrzymujemy zapisy rozmaitych koncertów, nagrania wczesne lub rarytasy, jak choćby fragmenty z niemieckich oper Beethovena i Webera, a nawet fragment z „Tristana i Izoldy" Wagnera, bo w tym dramacie występowała w młodości.

Fenomen Callas polega też na tym, że niemal wszystko to już było nieraz wydawane po jej śmierci na rozmaitych nośnikach, a mimo to każda kolejna reedycja może liczyć na nabywców. Nazwisko Callas nadal działa jak magnes.

A przecież nie miała najpiękniejszego głosu. Można wskazać inne sławne artystki, które dysponowały większymi walorami wokalnymi. Ale to ona zawsze przykuwała uwagę, a zdarzające się potknięcia, niepewności czy po prostu słabszą formę zamieniała w atut pozwalający jej na inną, bardziej zaskakującą interpretację. Efektowne popisy, których oczekiwano od operowych primadonn, pierwsza potraktowała jako środek do stworzenia niezwykłych portretów kobiet, w jakie się wcielała, szukając w nich życiowej prawdy i obdarzając niesamowitą skalą emocji.

Dlatego wciąż jej interpretacje stanowią wzorzec dla artystek i dla publiczności. Kolejne pokolenia specjalistów od techniki nagraniowej próbują zaś ukazać prawdziwe brzmienie jej głosu zapisanego niedoskonałymi metodami. Czy można jednak uchwycić coś, co ma znamiona boskości?

To największe przedsięwzięcie fonograficzne roku. Komplet tego, co Maria Callas nagrała dla EMI i Columbii w ciągu 20 lat – między 1949 a 1969 rokiem – ukaże się w nowej zremasterowanej wersji pod szyldem Warner Classics. Ogółem to 69 płyt, które można kupować w zestawie lub pojedynczo.

Zobacz galerię zdjęć

Pozostało 96% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"