Reklama

Dziecięce spotkania z Fryderykiem

Muzeum Chopina ma być jedną z niewielu działających w Warszawie instytucji kulturalnych naprawdę przyjaznych dzieciom

Publikacja: 01.04.2010 18:08

W multimedialnych salach poznamy m.in. historię licznych podróży Chopina

W multimedialnych salach poznamy m.in. historię licznych podróży Chopina

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Pełni optymizmu ruszyliśmy więc z naszym pięcioletnim synem na podbój Pałacu Ostrogskich. Przy wejściu dostaliśmy magnetyczne karty – klucze do skarbca tego pałacu, czyli do wszystkich zasobów multimedialnych. Niestety, Emil nie otrzymał własnej. Zapewne na wypadek zagubienia, połamania, zjedzenia... Któż bowiem może przewidzieć, czego się spodziewać po kilkulatku?

[srodtytul]Jak to działa?[/srodtytul]

Szczęśliwie nasz syn zainteresował się naszą wejściówką. Zawiesił ją na szyi, po czym pobiegł do pokoju dziecięcego, który jest pierwszym i najbardziej rzucającym się w oczy pomieszczeniem muzeum. Spokojne, radośnie zielone, niestety również bardzo małe i duszne wnętrze wygląda hipernowocześnie. Można siadać na sakwach, na podłodze, ale też wewnątrz specjalnych „rur”, które skrywają ekrany dotykowe.

Emil intuicyjnie dotarł do programu edukacyjnego dla najmłodszych, wybierając symbol kaczuszki. Z zaciekawieniem obejrzał animowaną legendę o Złotej Kaczce. Potem przystąpiliśmy do zabawy w quiz dotyczący tego, co można znaleźć wśród zbiorów. Szybko jednak okazało się, że do rozwiązywania zadań najlepiej się zabrać po obejrzeniu ekspozycji...

– Jak to działa, mamo? – dopytywał się nerwowo syn, gdy na innym stanowisku usiłował ułożyć wirtualną układankę.

Reklama
Reklama

Niestety ekrany, choć fajne i nowoczesne, nie zawsze dobrze współdziałały z oprogramowaniem. Układanki nie zdołał ułożyć nikt z dorosłych, bo „coś się zawiesiło”. Liczymy, że to się poprawi.

[srodtytul]Chopin grał na żyrafach[/srodtytul]

Po zabawie przyszedł czas na... jeszcze więcej zabawy! Podbój „dorosłego” muzeum.

Zaczęliśmy od „beczki”, owalnego pokoju, z którego Emilowi najlepiej zapadł w pamięć wielki ekran z czerwoną kropką, na którym można obejrzeć krótkie filmy między innymi o Żelazowej Woli.

– Ja siadam sobie tu, a ty naprzeciwko – chwilę później wydawał już instrukcje w kolejnej, tym razem pełnej kabin, sali. Odtwarzaliśmy w nich sobie kolejne młodzieńcze kompozycje Fryderyka.

– Najbardziej to mi się podoba to... rondo... śmieszne jest... – ocenił Emil, kiwając ochoczo głową. Z zaciekawieniem obejrzał też archiwalne ryciny dawnej Warszawy, choć unoszenie co chwilę ponaddwudziestokilogramowego dziecka na wysokość ilustracji sprawiało nam trochę kłopotów. Za to w maleńkiej salce obok czekał na nas najzabawniejszy, zdaniem synka, eksponat.

Reklama
Reklama

– Jak to? Fortepian żyrafa? – dziwił się. Ano tak, ustawione pionowo struny w fikuśnie wywiniętej na czubku obudowie rzeczywiście przypominały żyrafę. A Chopin miał okazję grywać na czymś takim ku uciesze zwłaszcza tej młodszej publiczności.

Dalsza część ekspozycji na parterze i w piwnicach wciąż jeszcze była niegotowa, nie przeszkadzając więc robotnikom, pojechaliśmy szklaną windą na pierwsze piętro, do saloniku. To była sekcja muzeum, którą syn zapewne doceni po latach. Tu pozna wszystkie kobiety naszego kompozytora. Obejrzy też z większą uwagą fortepian Pleyela, na którym pianista grywał w Paryżu. Na razie jedyne, co wpadło w oko pięciolatka, to „grające szuflady”.

– Zobacz, wysuwam i gra! – wołał z radością chłopiec i jeszcze się upewnił: – Czy to jest to, co zapisano na kartkach? Owszem. A najlepszy, przynajmniej jego zdaniem, był moment, w którym odkrył, że gdy wysunął wszystkie szuflady, huczała cała, pełna dysonansów i chaosu, orkiestra.

[srodtytul]Greszon błoteszon[/srodtytul]

Odwiedziny na ostatnim piętrze przyniosły nam z kolei wiele sprzecznych doznań. Najpierw była powaga, gdy ignorując poprawną kolejność zwiedzania, weszliśmy do czarnego pokoju pożegnalnego. Tu na ścianach widnieją m.in. napisy „Chopin is no more”.

W gablotach zaś Emil wypatrzył zasuszone kwiatki sprzed 200 lat, a także „prawdziwe włosy pana Chopina, ale ścięte już po śmierci”. Potem było też trochę do śmiechu, kiedy wreszcie posłuchaliśmy listów emigracyjnych kompozytora. Określenie „greszon błoteszon” (odnoszące się do okropnego błota na ulicach) na stałe już zagościło w naszym domowym słowniku.

Reklama
Reklama

Rozbawił nas też inny list, o wielkich „urynałach”, które i tak nie ułatwiają tego, by się gdzieś „wypsipsiać”. I może dla pięciolatka nie była to poważna lekcja historii o wspaniałym życiu wielkiego kompozytora, ale zobaczył człowieka za nazwiskiem. A to już dużo, bo najtrudniej jest oswoić patos.

Kultura
Córka lidera Queen: filmowy szlagier „Bohemian Rhapsody" pełen fałszów o Mercurym
Kultura
Ekskluzywna sztuka w Hotelu Warszawa i szalone aranżacje
Kultura
„Cesarzowa Piotra”: Kristina Sabaliauskaitė o przemocy i ciele kobiety w Rosji
plakat
Andrzej Pągowski: Trzeba być wielkim miłośnikiem filmu, żeby strzelić sobie tatuaż z plakatem do „Misia”
Patronat Rzeczpospolitej
Warszawa Singera – święto kultury żydowskiej już za chwilę
Reklama
Reklama