Relacja Jacka Marczyńskiego ?z Salzburga

W Salzburgu artyści nie zarabiają wielkich pieniędzy, za to budują karierę. Polacy także - Jacek Marczyński ?z Salzburga.

Publikacja: 23.08.2014 13:00

„Trubadur"; fot. SF Forster

„Trubadur"; fot. SF Forster

Foto: materiały prasowe

Na Hofstallgasse, gdzie są trzy najważniejsze – ale nie jedyne – teatry festiwalowe, nikt nie rozkłada czerwonych dywanów. A barierki odgradzające gapiów stawia się przy wyjątkowych okazjach, kiedy na premiery zjeżdża świat wielkiej polityki i jeszcze większego biznesu. Teraz w słoneczne popołudnie, gdy Anna Netrebko w długiej, jasnożółtej sukni zmierza do Domu Mozarta na recital swojego kolegi, Piotra Beczały, można podejść, poprosić o autograf albo po prostu porozmawiać.

W Salzburgu gwiazdy obywają się bez ochroniarzy, a policja jest po to, by sprawnie kierować ruchem, kiedy kilka tysięcy widzów wychodzi co wieczór na Hofstallgasse po przedstawieniach i koncertach. A jeśli komuś uda się potem zdobyć miejsce w pobliskim Trianglu, gdzie w menu każda potrawa nazwana jest imieniem artysty, można mieć pewność, że przy długim, drewnianym stole zasiądzie obok ktoś z bohaterów festiwalowych zdarzeń.

Mityng sław

Nie ma takiego drugiego miejsca, gdzie w tym samym czasie spotyka się tyle muzycznych sław. W tym roku występuje tu prawie 50 wybitnych śpiewaków i drugie tyle znakomitych dyrygentów, pianistów i skrzypków, o kilkunastu najważniejszych orkiestrach ze świata nie wspominając. Mówi się też, że to impreza dla bogatych snobów, którzy płacą horrendalne sumy za bilety na takie atrakcje. Ale po pierwsze, to nie oni przeważają wśród prawie ćwierć miliona widzów, a po drugie, inaczej postrzegają festiwal sami artyści.

– W Salzburgu trzeba być nie tylko, by posmakować jego atmosfery. Tu możemy pracować z najlepszymi partnerami, realizować marzenia – mówi „Rz" Cecilia Bartoli, jedna z tych sław, których występ przyciągnąłby co najmniej pięć razy więcej widzów, niż może ich pomieścić największy Festspielhaus na 2200 miejsc.

W ubiegłym roku Włoszka o unikalnym głosie zadziwiła Salzburg w „Normie" Belliniego, teraz wybrała jedną ze swych popisowych ról – Kopciuszka w operze Rossiniego.

Z Cecilią Bartoli rozmawiam w hotelu Sacher, który szczyci się galerią zdjęć dawnych i obecnych gwiazd, a także koronowanych głów i polityków, którzy się tu zatrzymali. Inni artyści szukają mniej eksponowanych miejsc.

Piotr Beczała upatrzył sobie hotel poza miastem, blisko pola golfowego. Obowiązki festiwalowe łączy z wakacyjnym wypoczynkiem, bo najczęściej po Salzburgu wpada w wir kolejnego sezonu.

Polak należy do tej samej kategorii festiwalowych osobistości co Cecilia Bartoli czy Anna Netrebko. Może sugerować, w czym i z kim chciałby wystąpić. Unika współpracy z cenionym przez obecną dyrekcję dyrygentem Danielem Gattim, więc zrezygnował z tegorocznych przedstawień „Trubadura". A zapytany niedawno o pomysł na premierę w 2016 roku, wybrał „Fausta" Charles'a Gounoda.

Festiwal teatralno-muzyczny w Salzburgu to nie jest miejsce tylko dla bogatych snobów

W tym roku wystąpił tylko raz, ale w takiej roli Salzburg jeszcze go nie widział: w recitalu pieśni śpiewanych z towarzyszeniem amerykańskiej pianistki Kristin Okerlund. Ważnym punktem były wokalne liryki kompletnie tu nieznanego Mieczysława Karłowicza, które dzięki Beczale okazały się romantycznymi miniaturami najwyższej próby.

Owacje i bisy

Wokalne mistrzostwo pokazał zaś w pieśniach Sergiusza Rachmaninowa, oddając ich niepowtarzalną nostalgię. Najważniejszym sprawdzianem był wszakże cykl „Dichterliebe" – arcydzieło niemieckiej liryki skomponowane przez Roberta Schumanna do wierszy Heinricha Heinego.

Sposób, w jaki zaśpiewał i przekazał tekst, recenzent „Salzburger Nachrichten" porównał do nagrań legendarnego Fritza Wunderlicha. To tak, jakby cudzoziemskiego aktora recytującego Wielką Improwizację z „Dziadów" Mickiewicza zestawić na równi z Gustawem Holoubkiem. Owacje i bisy trwały więc bardzo długo.

Piotr Beczała zaśpiewał wówczas przebojowe pieśni włoskie: „Cora 'Ngrata" i „Mattinata". Potem jednak perfekcyjną, a ulotną interpretacją „Zueignung" Richarda Straussa przypomniał, że zaprosił widzów nie po to, by popisywać się efektownymi hitami.

Te oczywiście publiczność lubi najbardziej. Już w latach 30. ubiegłego stulecia tak ją charakteryzował Stefan Zweig: „Królowie i książęta, amerykańscy milionerzy i filmowe gwiazdy, entuzjaści muzyki, artyści, pisarze i snobi, wszyscy spotykali się w Salzburgu". Pod wieloma względami jest tak nadal, a sześciotygodniowe święto kończy się wielkim balem w starym gmachu Felsenreitschule. Jedni za 12 tys. euro mogą zarezerwować dziesięcioosobowy stolik z ekskluzywnym menu, inni walczą o miejsce stojące za 130 euro. A Cecilia Bartoli będzie w tym roku na balu Kopciuszkiem.

Na targowisku artystycznej i towarzyskiej próżności, jakim pod wieloma względami jest Salzburg, zdarzają się wszakże rzeczy o wyjątkowej wartości. – Dwa lata temu miałem szczęście brać udział w premierze „Żołnierzy" Bernda Aloisa Zimmermanna, którą i krytycy, i widzowie uznali za absolutne wydarzenie – wspomina Tomasz Konieczny.

Świetnie oceniony występ przyczynił się zapewne do tego, że polski bas-baryton jest tu znów, tym razem w obsadzie „Don Giovanniego". Jak każdą inscenizację opery Mozarta w jego rodzinnym mieście, także tę przyjęto z dużą uwagą. W Austrii wszyscy są znawcami Mozarta, więc reżyser Sven-Eric Bechtolf został wybuczany, zwłaszcza że wielu ma mu za złe, iż niebawem przejmie dyrekcję całego festiwalu.

Erotyczny Don Giovanni

Polakowi, któremu obce są emocje związane z personalnymi roszadami w dyrektorskim gabinecie, Sven-Eric Bechtolf udowodnił, że jest mistrzem teatralnej roboty. Akcję „Don Giovanniego" umieścił we wnętrzu eleganckiego, współczesnego hotelu z arystokratyczną klientelą, która nie stroni od erotycznych uciech. Kiedy przybywa najsłynniejszy z kochanków, z miejsca doskonale odnajduje się w tym świecie.

Bechtolf pokazał Don Giovanniego naszych czasów, w których erotyczne gry stały się codziennością. Ktoś taki jak bohater Mozarta nie może nikogo zgorszyć. Reżyser uniknął epatowania seksem, który dziś opanował teatr. Zachował smak i umiar oraz nie zapomniał, że to opera komiczna. Don Giovanni i jego służący Leporello bawią publiczność, obie postaci są świetnie poprowadzone. Wcielają się w nich najlepsi obecnie artyści mozartowscy: Ildebrando D'Arcangelo (Don Giovanni) i Luca Pisaroni (Leporello).

Komediowy ton podszyty jest wszakże niepokojem, a kiedy pojawia się duch Komandora, wchodzimy w krąg spraw ostatecznych. Potężny, ciemny głos Tomasza Koniecznego wprowadza metafizyczny nastrój, wydaje się, że za chwilę rozsuną się ściany Domu Mozarta, ukazując piekielne czeluście. W finale jednak ksiądz (postać dodana przez reżysera) udziela pozostałym bohaterom rozgrzeszenia, a Don Giovanni wybiega, goniąc ponętną pokojówkę. W dzisiejszym świecie hedonistyczna zabawa nie ma końca.

Gdyby żeńska część obsady była lepsza, a dyrygent Christoph Eschenbach z finezją prowadził Wiedeńskich Filharmoników, powstałby spektakl wybitny. Sam Tomasz Konieczny traktuje rolę Komandora jako rodzaj wokalnego odpoczynku po Wagnerze, Puccinim i Straussie. I jako zapowiedź dalszych związków z Salzburgiem. Będzie tu śpiewał za rok, trwają też rozmowy nad jego udziałem w prestiżowej premierze w 2016 roku.

Do Salzburga artystów nie przyciągają wielkie pieniądze. Owszem, honoraria są wyższe niż w znanym ze skromnego opłacania śpiewaków festiwalu w Bayreuth, ale zarabia się tu mniej więcej tyle, ile w ciągu sezonu w wiedeńskiej Staats- oper. A przecież trzeba wynająć hotel i żyć przez kilka tygodni, bo próby trwają długo.

Warto jednak inwestować, bo tu zaczęła się niejedna wielka kariera. Przykładem Anna Netrebko. Kiedy zaśpiewała w Salzburgu w 2002 roku, była młodą śpiewaczką, która zaistniała na kilku scenach. Wyjechała zaś jako artystka, którą każdy poważny teatr chciał zaangażować.

Pewne kariery też kończą się właśnie w Salzburgu. Być może jest to przypadek Placida Dominga, który zdecydowawszy się na barytonową partię hrabiego Luny w „Trubadurze", podjął się zadania ponad siły. Ale show musi trwać. Na jego miejsce wszedł Artur Ruciński i tak zachwycił publiczność, że już po pierwszym spektaklu na Hofstallgasse czekał na niego tłum rozentuzjazmowanych widzów. Czerwonego dywanu oczywiście nie było.

Na Hofstallgasse, gdzie są trzy najważniejsze – ale nie jedyne – teatry festiwalowe, nikt nie rozkłada czerwonych dywanów. A barierki odgradzające gapiów stawia się przy wyjątkowych okazjach, kiedy na premiery zjeżdża świat wielkiej polityki i jeszcze większego biznesu. Teraz w słoneczne popołudnie, gdy Anna Netrebko w długiej, jasnożółtej sukni zmierza do Domu Mozarta na recital swojego kolegi, Piotra Beczały, można podejść, poprosić o autograf albo po prostu porozmawiać.

Pozostało 94% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"