W ten sposób hakerom udało się wyłączyć strony internetowe kilkunastu instytucji państwowych, m.in. Kancelarii Premiera, a także strony policji, Biura Ochrony Rządu i Centralnego Biura Śledzczego. "CBŚ, jak monitorujecie nasze strony, skoro wyłączyliśmy wasze? - kpili anonymousi na Twitterze.
Atakom, ale tylko na chwilę, uległy też strony prezydenta, MON i CERT - zespołu reagującego na naruszenie bezpieczeństwa w sieci instytucji rządowych. Zablokowano też stronę Pawła Grasia i Platformy Obywatelskiej. Z kolei politycy PSL zaalarmowani, że witryna ich partii może stać się kolejnym celem ataków, sami ją wyłączyli. - Strona PSL została prewencyjnie wyłączona, żeby nie uszkodzić serwerów. Obserwowaliśmy dużą liczbę wejść na nią - poinformował Krzysztof Kosiński, rzecznik PSL.
W niedzielę wieczorem zablokowano również strony Dowództwa Operacyjnego Sił Zbrojnych, Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie oraz Żandarmerii Wojskowej.
- Wojskowe systemy informatyczne są w pełni bezpieczne, a problemy dotyczą jedynie ogólnodostępnej części dotyczącej kontaktów ze społeczeństwem i mediami - zapewniał Jacek Sońta, rzecznik MON. I dodał: - Wojskowe systemy informatyczne działają w bezpiecznej, odciętej od Internetu sieci wewnętrznej.
O celach swoich ataków hakerzy informowali nawet z kilkugodzinnym wyprzedzeniem na Twitterze i Facebooku. Mimo to polskie służby nie były w stanie skutecznie przeciwdziałać zagrożeniu. - Nie komentujemy sprawy - powiedziała "Rz" ppłk Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska, rzeczniczka ABW.
Oficjalnie przedstawiciele rządu mówią, że oprócz blokowania stron nie doszło do włamania na serwery.