Oskarżenia kierowane wobec duchownych, krótko mówiąc, mają podłoże polityczne?
W dużej mierze, a stereotypy „poprawności politycznej" powiela m.in. p. Wojciech Tochman, cytowany zresztą przez "Newsweek". Tochman jest tubą obowiązujących w większości mediów, tez tendencyjnych i stronniczych. Ta poprawność polityczna zakładała najpierw negację istnienia plemion w Rwandzie. Mówiono, że plemiona w Rwandzie są wymysłem kolonistów i misjonarzy, a podziały nie wiązały się z przynależnością etniczną lecz ze stanu posiadania. Biedni chłopi określani byli jako Hutu, a bogaci jako Tutsi.
Następnie trzeba było udowodnić, że ludobójstwo było dokonywane przede wszystkim na Tutsi. Wrócono wówczas do podziału etnicznego i teraz obowiązuje doktryna, że ludobójstwo dokonywane było głównie na Tutsi. Jeśli ktoś uważa inaczej, nazywany jest negacjonistą. Wprowadzono też neologizm do języka lokalnego: nie mówi się już „ itsemba-mboko", czy „itsemba mbaga" lecz "jenoside Tutsi" - ludobójstwo dotyczące Tutsi i tylko w takim znaczeniu to pojęcie może być używane. Pan Tochman bez żadnej refleksji ani materiału dowodowego bezkrytycznie powtarza tezę, że "Kościół katolicki w Rwandzie wspierał ludobójstwo".
"Newsweek" twierdzi jakoby Jan Paweł II linię Kościoła katolickiego w sprawie współudziału katolickich duchownych w ludobójstwie 1994 roku miał zdefiniować: „Udawać, że to nie my, a najlepiej milczeć!"...
Wszystkie te insynuacje są hańbiące i bezzasadne: Jan Paweł II był pierwszym, który podczas modlitwy "Anioł Pański" 15 maja 1994 r. publicznie nazwał te zbrodnie ludobójstwem, wskazując światu, że odpowiedzialność za te czyny nigdy nie może ulec przedawnieniu.
"Newsweek" – niezależnie od powielania fałszywych stereotypów nt. Rwandy - kieruje także wobec Księdza Arcybiskupa liczne zarzuty odnośnie jego wypowiedzi na temat procedury "in vitro", gdzie Zespół ds. Bioetycznych kierowany przez Księdza wykazuje, iż dzieci poczęte tą metodą mogą mieć pewne wady genetyczne. Autorka pisze, że "Kościół czuje, że sprawa wymyka mu się z rąk i chce wywołać w ludziach poczucie winy".
To nieprawda. Naszym zadaniem nie jest wywoływanie w ludziach poczucia winy i proszę zauważyć, że w żadnym z wystąpień nie ma napiętnowania ludzi, którzy zostali poczęci metodą in vitro, czy też zdecydowali się, aby z niej skorzystać. Mowa jest jedynie o samej metodzie i jeżeli wskazuje się na osoby świadomie działające, to nie chodzi o tych, którzy się temu poddają, ale o tych, którzy to wykonują. Uważam, że większość rodziców ucieka się do "in vitro" w dobrej wierze.
Zespół ds. Bioetycznych KEP przeciwstawiając się zapłodnieniu pozaustrojowemu wskazuje na argumenty naukowe, a nie tylko te dostępne w świetle wiary chrześcijańskiej...
Kiedy mówimy o bioetyce, to oscylujemy między biologią a etyką. Na przykład "Komunikat Zespołu Ekspertów ds. Bioetycznych KEP w sprawie manipulacji informacjami naukowymi dotyczącymi procedury in vitro" z 24 czerwca b.r. został opracowany na poziomie medycznym. Inne dokumenty miały charakter etyczny, przypominając jedynie to co w mocniejszych słowach powiedział bł. Jan Paweł II w encyklice "Evangelium vitae", czy też to, co znajdujemy dokumentach Kongregacji Nauki Wiary: "Donum vitae" czy "Dignitas personae".
W "Newsweeku" przypomniano też przysięgę Hipokratesa: "Chorym nieść pomoc, przeciwdziałać cierpieniu i zapobiegać chorobom" i zarzucono, że Ksiądz Arcybiskup, będąc z zawodu lekarzem, nie dochowuje wierności temu zobowiązaniu.
Pani Pawlicka zapomniała, że w tekście tej przysięgi mowa jest także o tym, że: "Nikomu, nawet na żądanie, nie podam śmiercionośnej trucizny, ani nikomu nie będę jej doradzał, podobnie też nie dam nigdy kobiecie środka na poronienie". Z całym naciskiem podkreślam i we wszystkich moich wystąpieniach, spotykając się z lekarzami i pracownikami służby zdrowia domagam się respektu dla przysięgi Hipokratesa. Jest to zarzut świadczący o nieznajomości przez p. Pawlicką podstawowych norm etycznych obowiązujących w medycynie od czasów Hipokratesa..
Zarzucono Księdzu Arcybiskupowi, że groził posłom ekskomuniką.
Nigdy nie użyłem słowa „ekskomunika" w przypisywanym mi przypadku. Stwierdziłem jedynie, że jeżeli ktoś głosi tezy sprzeczne z nauczaniem Kościoła i podejmuje się czynów, które temu nauczaniu przeczą, to znajduje się wówczas "poza moralną wspólnotą Kościoła". Tak jest też zresztą z każdym grzechem ciężkim. Natomiast spowiedź jest Sakramentem Pojednania, czyli powrotem do wspólnoty moralnej Kościoła.
Grzech ciężki nie jest jednak ekskomuniką i utrzymywanie, że "grożę ekskomunikami" jest zupełnie wyssane z palca. Trzeba jasno stwierdzić, że poddanie się zabiegowi zapłodnienia pozaustrojowego "in vitro" nie powoduje zaciągnięcia kary ekskomuniki. Choć pewne aspekty tej procedury - np. odnośnie do selekcji eugenicznej zarodków mogą podpadać pod kary związane ze zbrodniami przeciwko życiu ludzkiemu.
Innym z powodów do ataków jest określenie przez Księdza Arcybiskupa zabiegów "in vitro" moralną schizofrenią.
To kolejny absurdalny zarzut, wyrwany z kontekstu. Na konferencji prasowej w Częstochowie ktoś zadał mi pytanie, jak oceniam ludzi, którzy deklarują przynależność do Kościoła a jednocześnie wypowiadają się sprzecznie z jego nauką, czy głosują na ludzi, lub ugrupowania których programu nie można pogodzić z nauką Kościoła. Postawę taką nazwałem "moralną schizofrenią", czyli rozszczepieniem, bo to właśnie oznacza słowo "schizofrenia". Z jednej strony deklarują przynależność, a z drugiej robią wszystko, by do tej wspólnoty nie należeć. Słowa te jednak nie odnosiły się do metody "in vitro". Autorka posłużyła się określeniem, którego sensu nie rozumiem.
Przypisano też Księdzu Arcybiskupowi wypowiedź określającą zapłodnienie pozaustrojowe mianem "wyrafinowanej aborcji".
Jest to wypowiedź kogo innego. Ja w tym kontekście przypomniałem jedynie określenie, którym w odniesieniu do aborcji posłużył się bł. Jan Paweł II w "Evangelium vitae", czyli, że jest to pozbawienie życia człowieka między poczęciem a urodzeniem. Takie sytuacje zachodzą przy stosowaniu technologii in vitro. Jest też prawdą, że metoda "in vitro" jest młodszą siostrą eugeniki. Eugenika w tym przypadku następuje podczas selekcji embrionów poczętych na skutek zapłodnienia pozaustrojowego. Stosowana jest także w przypadku, kiedy dopuszcza się aborcję dzieci ze zdiagnozowanymi wadami genetycznymi.
"Newsweek" powtarza zarzuty metodologiczne, formułowane przez prof. Szamatowicza, że badania o których mowa w Komunikacie Zespołu Ekspertów ds. Bioetycznych KEP w sprawie manipulacji informacjami naukowymi dotyczącymi procedury in vitro" z 24 czerwca oparte są na bardzo małych, liczących po kilkadziesiąt przypadków próbach.
To nieprawda. Najmniej - to kilkaset. Jeśli idzie o zbiór szwedzki chyba bardzo wiarygodny - chodzi o 26 tys. 692 dzieci, drugi - niemal o 32 tys. Są to więc duże, znaczące liczby, a zarzuty podyktowane są chyba złą wolą. Dr Szamatowicz powołuje się jedynie na "Journal of Medicine". Nasz zespół zacytował natomiast 33 pozycje prasy światowej. Już to samo mówi za siebie.
Natomiast, jeśli idzie o przenoszenie na kolejne pokolenia pewnych obciążeń wynikających z zapłodnienia "in vitro" możemy to obserwować jedynie na modelach biologicznych. Bowiem okres 30-40 lat od chwili narodzin pierwszego człowieka poczętego tą metodą nie pozwala na przeprowadzenie dogłębnych badań. Natomiast modele biologiczne, to badania na zwierzętach, które mnożą się dużo szybciej. Nie wiemy jeszcze jaka jest ekspresja genów w drugiej części życia, bo dokonuje się ona w ciągu całego życia. Nie możemy też powiedzieć co się będzie działo w kolejnych pokoleniach.
Autorka sugeruje, że metoda Billingsa jest odmianą "kalendarzyka małżeńskiego, polegająca na obserwacjach śluzu, temperatury i samopoczucia kobiety"...
Niestety pani Pawlicka nie ma precyzyjnego pojęcia, o czym pisze. Metoda Billingsa jest metodą objawową a nie statystyczną, polegającą na obserwacji fizjologicznych objawów fazy płodności cyklu. Jej rozwinięciem jest „Model Creightona" stosowany w Naprotechnologii, w pierwszym etapie diagnostyki. Uczyłem i uczę tej metody w oparciu o materiały Światowej Organizacji Zdrowia (WHO).
W artykule na łamach "Newsweeka" jest też szereg błędów dotyczących faktów z życia Księdza Arcybiskupa
Tak, to prawda. Autorka popełniła szereg błędów dotyczących mojej osoby. Po pierwsze jako niemowlę miałem zmianę pierwotną gruźliczą, która uległa samowyleczeniu. Gdybym ciężko chorował na gruźlicę w 1944 r. - byłbym umarł, gdyż wówczas nie było jeszcze dostępnej streptomycyny. I nie dlatego wybrałem zawód lekarski. Pisze ponadto: "pracował kilka miesięcy w prosektorium Zakładu Anatomii Prawidłowej warszawskiej Akademii Medycznej" - to nieprawda - pracowałem 6 lat w tym Zakładzie. Pracowałem w Anatomicznym Kole Naukowym, prowadziliśmy prace z anatomii porównawczej, które były publikowane z moim nazwiskiem. Najpierw byłem pomocnikiem asystenta, a następnie, po dyplomie przez dwa lata na akademickim etacie asystenckim. Przed dyplomem mogłem być tylko pomocnikiem asystenta. Prowadziłem samodzielnie ćwiczenia prosektoryjne z anatomii ze studentami. Miałem swoją grupę studencką, na pierwszym i drugim roku studiów medycyny. Było to sześć lat a nie kilka miesięcy.
A dlaczego Ksiądz Arcybiskup odmówił wypowiedzi dla "Newsweeka"?
Uważam, że nie mogę wypowiadać się dla pisma, które uznaję za niewiarygodne, dla ludzi którzy zmanipulują moje słowa. Dziennikarz starający się o minimum rzetelności może swoje informacje sprawdzić w różnych źródłach. Jest to stara metoda: trzeba wypowiedzieć ileś kłamliwych tez, opatrując je jednocześnie inwektywami. Takie dziennikarstwo jest niszczycielskie a nie budujące.
Rozmawiali: Marcin Przeciszewski i o. Stanisław Tasiemski