W parlamencie szykuje się bowiem awantura o treść uchwał mających upamiętnić wydarzenia sprzed połowy stulecia. To przykre, że zamiast wykorzystać tę rocznicę do zbudowania ponadpolitycznej zgody, która może bardzo się przydać w operacji naprawy wizerunku naszego kraju po wybuchu sporu z Izraelem, walka o interpretację przeszłości staje znów w centrum polskiej polityki. W ten sposób, zamiast budować spójną narrację i wspólną politykę historyczną, pogrążamy się w wyniszczającym konflikcie. Przekaz, jaki idzie w świat, jest prosty – Polacy są tak skłóceni w swych historycznych sporach, że nie są w stanie się dogadać nie tylko z Izraelem, Niemcami, Ameryką czy Rosją, ale nawet sami ze sobą.
To tym bardziej przykre, że dawny parlamentarny obyczaj zakładał przyjmowanie historycznych uchwał przez aklamację – tak długo negocjowano ich treść, by wszyscy parlamentarzyści mogli się pod nim podpisać. Przez to ich ranga będzie zupełnie inna.
Co rusz ze środowisk prawicowych można usłyszeć ostrzeżenie przed prowokacjami związanymi z Marcem ’68. W myśl tej narracji nawet najmniejsza sprawa może zostać rozdmuchana w zagranicznych mediach, by popsuć wizerunek Polski. Sęk w tym, że jak widać, niepotrzebna jest żadna prowokacja, skoro zarówno posłowie w Sejmie, jak i senatorowie w izbie wyższej parlamentu prowadzą wojnę na projekty uchwał.
Co gorsza, nie ucichły jeszcze emocje po przyjęciu nowelizacji ustawy o IPN. Choć pojawiła się iskierka nadziei, że przynajmniej spór z Izraelem zostanie zażegnany. W czwartek zaczynają się polsko-izraelskie konsultacje, których celem jest wzajemne wytłumaczenie stanowisk i obaw związanych z ustawą. Pozostaje trzymać za ten dialog kciuki.