Publicysta likwidator

Lech Wałęsa zagrzmiał. Zapowiedział, że opuści Polskę, zwróci przyznaną mu Nagrodę Nobla i wycofa się z życia publicznego. Polacy z przerażeniem patrzą, co będzie dalej. A dalej premier Donald Tusk zagroził likwidacją Instytutu Pamięci Narodowej.

Aktualizacja: 31.03.2009 18:55 Publikacja: 31.03.2009 17:37

Paweł Lisicki, redaktor naczelny "Rzeczpospolitej" i nowego tygodnika "Uważam Rze"

Paweł Lisicki, redaktor naczelny "Rzeczpospolitej" i nowego tygodnika "Uważam Rze"

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Wszystko dlatego, że pewien nikomu wcześniej nieznany świeżo upieczony magister UJ, zatrudniony tymczasowo na stanowisku archiwisty w krakowskim oddziale IPN, opublikował w prywatnym, niszowym wydawnictwie Arcana biografię Wałęsy, w której - opierając się na wątpliwych źródłach - napisał, że były prezydent był agentem SB oraz miał nieślubne dziecko. Całość okrasił wypowiedziami wrogów Wałęsy, zarówno znanych, jak i anonimowych.

To prawda, nie sposób zaakceptować ustaleń opartych na donosach i plotkach. To prawda, że więcej mówią one o zawiści wobec Wałęsy niż o jego życiorysie. Ale, na Boga, czy napisanie najsłabszej nawet książki - a co do tego też istnieje spór - wystarczy, by usprawiedliwić takie zachowanie? To, że Wałęsa przyzwyczaił nas do wypowiedzi brutalnych i nonszalanckich, nie dziwi. Jednak fakt, że w awanturę postanowił wdać się Tusk, wskazuje, że i jego ogarnęła epidemia szaleństwa.

Nawet miłośnicy miłości potrafią gadać bzdury. Czy jeśli nie IPN, ale na przykład Uniwersytet Warszawski, zatrudni babcię klozetową, która opublikuje atakujący Wałęsę artykuł w prywatnej gazecie, Donald Tusk wezwie do likwidacji UW?

Nie ma wszakże tego złego, co by na dobre nie wyszło. I choć sama książka Zyzaka nie spełnia - jak sądzę - kryteriów rzetelności, dyskusja, którą rozpętała, doskonale pokazuje, co się stało z polską debatą publiczną. Pokazuje, do jakiego stopnia opanowana jest ona przez emocje, myślenie plemienne, stereotypy i uprzedzenia.

Przykłady? Wystarczy choćby sięgnąć po teksty głównego obecnie ideologa "Gazety Wyborczej" Mirosława Czecha. To publicysta, co się zowie - ostry. Tnie równo z trawą. Wrogów nie oszczędza, kompromisów nie uznaje. Czech jest doskonałym wykwitem mentalności trybalnej. On nie myśli, on chce niszczyć. Nie szukać prawdy, ale zamykać, eliminować, wyrzucać. Nie mierzyć się na argumenty, ale ustawiać sobie przeciwnika i go ośmieszać.

Dlatego czytelnik jego artykułu o biografii Wałęsy ("Prawicowe sikanie pod wiatr", "GW", 24 marca 2009 r.) nim dowiedział się, co napisał Zyzak, musiał najpierw przeczytać, jak niecna to postać - szef młodzieżówki PiS i autor tekstu "Diabeł jest zoofilem". Słusznie. W "GW" czytelnik nie ma prawa sam wyrobić sobie zdania. O kim by nie było mowy, musi z góry wiedzieć: swój to czy obcy. Ma reagować, nie rezonować. Ma słyszeć "Zyzak" i czuć niechęć.

Niechęć? Cóż to za łagodne słówko... Czytelnik ma się brzydzić. Książka Zyzaka ma w nim wywoływać mdłości. Ma zatykać nos i zakrywać głowę, bo to co pisze Zyzak, jest jak - oto próbka stylistycznych możliwości poety z Czerskiej - woń sików niesiona przez wiatr. Ma kojarzyć: krytyka Wałęsy, czyli Zyzak, czyli Cenckiewicz i Gontarczyk, czyli IPN, czyli trzeba ich zamknąć. Ma też wiedzieć, iż to co mu się wydaje - że różni autorzy mają różne poglądy na temat roli Wałęsy - to bajka dla naiwnych.

I tak opublikowana w "Rzeczpospolitej" krytyka książki Zyzaka, którą napisał Piotr Gontarczyk, pokazuje jedynie, że "Gontarczyk dobrze czuje pismo nosem. Krytyka chorej imaginacji Zyzaka jest mu potrzebna, by samemu wejść w buty profesjonalnego dziejopisa i zmazać z siebie i Cenckiewicza podejrzenia o brak profesjonalizmu i zajmowanie się polityką. (...) Krytyka Zyzaka ma również odegrać użyteczną rolę dla IPN kierowanego przez Janusza Kurtykę, który położył głowę za ich dzieło".

Jasne? Nie, Gontarczyk nie pisze, on udaje, że pisze. On wysługuje się Kurtyce i załatwia swoje ciemne interesiki. Dla Czecha świat jest albo "nasz", albo "ich". W "naszym" świecie będziemy bronili każdej bredni. Będziemy czynili argumenty słabe mocniejszymi, przechodzili do porządku dziennego nad najbardziej nawet chybionym sądem i powierzchowną opinią, bo jest nasza. I nie mamy wątpliwości, że "ich" świat, świat prawicowych heroldów, oszołomów, radykałów, budowniczych IV RP, jest taki jak "nasz".

Nic dziwnego, iż publicyście "Gazety" w głowie się nie mieści, że można inaczej. Że można mieć krytyczny stosunek do Wałęsy i jednocześnie surowo oceniać dokonania Pawła Zyzaka. Że świat składa się z różnych osób i każda z nich bierze odpowiedzialność za siebie i swoje poglądy. Że Gontarczyk nie odpowiada za to, co pisze Zyzak, a Semka nie musi się zgadzać z Gontarczykiem, bo używając tego samego rozumu, mogą dojść do innych wniosków.

Ba, wyobrażam sobie jak Czech będzie przeżywał, jeśli teraz Cenckiewicz skrytykuje Gontarczyka. Ileż biedaczysko będzie musiał się natrudzić, by wykazać, że to działania pozorowane. Przecież w świecie "Gazety Wyborczej" na realną polemikę w obrębie swoich miejsca nie ma. Tu wspiera się "naszych", wali w "obcych".

Machnąłbym może na twórczość Czecha ręką. Przeszedłbym może nad nią do porządku dziennego. Psy szczekają, karawana jedzie dalej. Jest jednak jeden drobny fakt, który nie pozwala milczeć. Pod koniec swego tekstu, komentując groźby Tuska pod adresem IPN, publicysta "GW" stwierdza: "Powiedziane mocno i dobitnie. Cierpliwość wyczerpała się dawno. Miejmy więc nadzieję, że zbliża się czas działania".

Wyszło szydło z worka. Cała ta publicystyka to po prostu podszczuwanie premiera, żeby zamknął IPN. I ta pałkarska fraza rodem z plenum PZPR: "Miejmy nadzieję, że zbliża się czas działania". Miejmy nadzieję, namawia "GW", że premier zamknie usta i odbierze głos tym, których słuchać nie chcemy. Nasza cierpliwość już wyczerpana. Dosyć tego bałaganu. Zamknąć tej swołoczy gęby. Czech dixit.

Smutne, że tak wygląda w Polsce demokratyczny dyskurs. Że chodzi w nim nie o wymianę poglądów, ale o to, kto kogo usunie z przestrzeni publicznej. I że patronują temu wolne media.

Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/lisicki/2009/03/31/publicysta-likwidator/]blog.rp.pl/lisicki[/link]

Wszystko dlatego, że pewien nikomu wcześniej nieznany świeżo upieczony magister UJ, zatrudniony tymczasowo na stanowisku archiwisty w krakowskim oddziale IPN, opublikował w prywatnym, niszowym wydawnictwie Arcana biografię Wałęsy, w której - opierając się na wątpliwych źródłach - napisał, że były prezydent był agentem SB oraz miał nieślubne dziecko. Całość okrasił wypowiedziami wrogów Wałęsy, zarówno znanych, jak i anonimowych.

To prawda, nie sposób zaakceptować ustaleń opartych na donosach i plotkach. To prawda, że więcej mówią one o zawiści wobec Wałęsy niż o jego życiorysie. Ale, na Boga, czy napisanie najsłabszej nawet książki - a co do tego też istnieje spór - wystarczy, by usprawiedliwić takie zachowanie? To, że Wałęsa przyzwyczaił nas do wypowiedzi brutalnych i nonszalanckich, nie dziwi. Jednak fakt, że w awanturę postanowił wdać się Tusk, wskazuje, że i jego ogarnęła epidemia szaleństwa.

Pozostało 84% artykułu
Komentarze
Joanna Ćwiek-Świdecka: Być sigmą – czemó młodzi wymyślają takie słówka?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Kurs na gospodarczy patriotyzm i przeciw globalizacji. Pożegnanie Rafała Trzaskowskiego z liberalizmem
Komentarze
Dlaczego Mercosur jest gospodarczą i geopolityczną szansą dla Unii Europejskiej
Komentarze
Jerzy Haszczyński: Koniec Baszara Asada, wielkiego zbrodniarza. Czego początek?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Komentarze
Idą wybory, więc Tusk i Hołownia są skazani na szorstką przyjaźń