W kwietniu 1990 roku w Sejmie Adam Michnik ogłasza, że zwolennicy upaństwowienia majątku byłej PZPR powodowani są nienawiścią i działają w imię bolszewickiej zasady "grab zagrabione". Wprawdzie nikt nie nawoływał do grabienia partyjnego - rzeczywiście zagrabionego - majątku, lecz do przejęcia go w majestacie prawa przez pierwotnego właściciela, ale ważne są skojarzenia. Tak rodziła się owa erystyka. Dziś widzimy jej eksplozję.
Dominujące ośrodki opiniotwórcze III RP przyjmują za punkt wyjścia, że katastrofa w Smoleńsku była wypadkiem, za który Rosjanie nie ponoszą żadnej odpowiedzialności. Wśród przeciwników tej nieuzasadnionej tezy są zarówno ludzie roztropni, którzy wskazują jej rozbieżność zarówno z kanonami śledztwa, jak i zdrowym rozsądkiem, ale są także zwolennicy teorii spiskowych, którzy posługując się pseudodowodami, budują karkołomne hipotezy. Zgodnie z zasadami erystyki należy wpakować ich do jednego worka, aby głupimi tezami tych drugich kompromitować zdrowy sceptycyzm tych pierwszych.
Każdy więc, kto ma wątpliwości wobec jednej dopuszczalnej wersji wypadku (zawinionej najprawdopodobniej przez prezydenta Kaczyńskiego, jak insynuują propagandziści), trafia pomiędzy "ufologów, monarchistów, słuchaczy Radia Maryja, zwolenników Solidarności Walczącej, entuzjastów psychotroniki i kabały". Ten spójny zbiór zamieszczony został w kanonicznym tekście "Gazety Wyborczej" "O tym, jak umysł wybiera drogę na skróty". Wybiera jednak w określonym celu, gdyż – jak piszą autorzy - teoria spiskowa (czyli sceptycyzm) jest poparciem PiS.
Oddanie śledztwa Rosjanom to przyjęcie na wstępie jednej interpretacji. Wiemy, jak działa prawo w Rosji Putina, możemy więc chyba się obawiać, że dochodzenie nie wykaże cienia rosyjskiej odpowiedzialności. Teraz chodzi więc o to, aby wyśmiać i zdezawuować wszelkie wątpliwości, które mogą podważyć tę jedyną dopuszczalną wersję.