W ten sposób Jarosław Gowin, polityk konserwatywny, wycofuje się ze ślepej uliczki, w którą sam wszedł. Likwidacja – czy jak on nazywał – restrukturyzacja małych sądów naraziła go na szereg konfliktów. Szczęśliwie dla niego nie eksplodowały, ale niedużo brakowało, aby stał się wrogim symbolem centralistycznej władzy łupiącej polską prowincję. Dla niego byłoby to zabójcze, bowiem jako konserwatysta nie może zlekceważyć tego, że wielu wyborców o takich poglądach mieszka poza wielkimi miastami. Groził mu też konflikt z PSL, bo ludowcy popełniliby samobójstwo, gdyby odpuścili sobie tę sprawę.

Polityków konflikt wzmacnia lub zabija. Gdyby Gowin był radykalnym liberałem, także obyczajowym, wojenka z „wieśniakami" z PSL i małych miast, byłaby dla niego korzystna. Ludowcy są mu jednak potrzebni, tak jak i on im. Obu stronom nie podoba się zabawa, którą urządza ostatnio kierownictwo klubu parlamentarnego PO promując coraz to bardziej odjechane projekty obyczajowe. Podkreślmy, że chodzi o kierownictwo klubu związane wyłącznie z jedną frakcją w partii, a nie szare poselskie masy. Te bowiem zazwyczaj z mediów się dowiadują, że mają poprzeć np. związki partnerskie, choć nikt ich o to nie pytał, ani nie ma tego w programie partii, ani co więcej nie ma stosownej akceptacji ze strony władz tejże. Tym bardziej z tego powodu Gowin potrzebuje sojusznika, aby nie musiał się cofać przed polityką faktów dokonanych.

Zauważmy, że ludowcy zbierając podpisy w obronie małych sądów starannie unikali atakowania Gowina. To nie przypadek, że nie było personalnych wycieczek. Bowiem, gdy np. posłuchamy dłuższej wypowiedzi prezesa PSL to prawie zawsze usłyszymy jakąś złośliwość pod adresem ministra finansów. Po prostu Waldemar Pawlak nie lubi się z Jackiem Rostowskim, ani też obaj panowie się nie potrzebują. Czyli inaczej niż w przypadku relacji PSL – Jarosław Gowin.

A tak poza wielką polityką. To dobra wiadomość dla coraz bardziej usychającej prowincji. Szkoda, że spadnie status i tych trzydziestu sądów. Najlepiej by było, gdybyśmy wrócili do sytuacji sprzed zmian, które nastąpiły w latach 60-tych. Pozamykane wtedy zostały sądy w miastach, które nie miały szczęścia być powiatowymi. Niestety, dziś to nierealne marzenie. – Kasa, misiu, kasa – brzmiałaby pierwsza odpowiedź. A dokładnie jej brak. Choć rzeczywista odpowiedź jest taka, że w Polsce – także po 1989 roku – postępuje centralizacja władzy w każdej jej postaci. Ci, którzy w danym momencie zgarniają ją do siebie, nie są skłonni oddawać jej obywatelom. Mimo, że gęby mają pełne demokratycznego frazesu.