Pomysł, by odwołać marszałka Sejmu Radosława Sikorskiego przypomina stary zwyczaj ścinania głowy posłańcom złych nowin. Na szczęście w nowoczesnych, bardziej humanitarnych czasach, nie dokonuje się egzekucji na osobach, które mówią nam przykre rzeczy. Należy więc mieć nadzieję, że były szef MSZ nie straci stanowiska za to, że powiedział głośno o tym, iż Władimir Putin od wielu lat przygotowywał odbudowę rosyjskiego imperium.
Można zrozumieć zapędy części polityków Platformy Obywatelskiej, którzy są wściekli na Sikorskiego za awanturę, jaką wywołał. Można zrozumieć opozycję, która chce upokorzyć nielubianego przez siebie polityka. Ale nad tymi wszystkimi intencjami powinna górować rzecz ważniejsza – racja stanu.
Powiedzmy wprost: z odejścia Sikorskiego z funkcji najbardziej ucieszą się Rosjanie. Wbrew tezie głoszonej często na prawicy nie jest on politykiem prorosyjskim, nie tylko w Europie zachodniej uchodzi za jastrzębia w relacjach z Kremlem. To Sikorski wraz ze swym szwedzkim odpowiednikiem Carlem Bildtem wymyślił Partnerstwo Wschodnie. I to właśnie ono jest uważane przez niektórych zachodnich polityków za głównego winowajcę kryzysu na Ukrainie. Bo dzięki partnerstwu rozpoczął się proces negocjacyjny, dzięki któremu umowy stowarzyszeniowe z UE podpisała Gruzja, Mołdawia czy Ukraina. I właśnie stowarzyszenie tej ostatniej wywołało Majdan a później rosyjską inwazję najpierw na Krymie, a potem w Donbasie. W tym sensie Partnerstwo było pomysłem geopolitycznym, który zmienił układ sił w tej części świata. Kreml miałby więc wiele powodów do satysfakcji, gdyby Sikorski został upokorzony i przestał być drugą osobą w państwie.
Z pewnością radość w Rosji wywołała już niedawna dymisja Bartłomieja Sienkiewicza. Mimo politycznych błędów, jakie popełnił szef MSW, jego głęboka wiedza o Wschodzie wraz ze znajomością tamtejszych realiów politycznych czyniła z tej tak bliskiej polskiemu premierowi osoby jednego z głównych wrogów Rosji w Polsce. Kilka miesięcy wcześniej Rosjanie również otwierali szampany, gdy ze stanowiska odwołano ministra skarbu Mikołaja Budzanowskiego, który blokował rosyjską ekspansję na naszym rynku. I choć oczywiście tych spraw nie powinno się łączyć w żaden spisek, choć pieremyczka, afera taśmowa i wywiad dla Politico to wydarzenia o zupełnie innym charakterze i zupełnie innych przyczynach, ich efektem była kompromitacja osób niewygodnych dla Kremla. Czy rzeczywiście stać nas na takie prezenty dla naszych rosyjskich partnerów?
Tym bardziej, że dymisja wcale nie unieważni tego, co powiedział Radosław Sikorski. Choć sam marszałek prostował później, że nie doszło do spotkania w cztery oczy z Władimirem Putinem w lutym 2008 roku, nie to jest w tym wszystkim istotne. Być może bowiem słowa rosyjskiego prezydenta były żartem, być może sugestią, być może typową sowiecką prowokacją, być może Putin powiedział to w lutym 2008 r., może w kwietniu, a może rok później na molo w Sopocie, w cztery oczy, albo w większym gronie. Czy to jest najistotniejsze? Czy rzeczywiście tak trudno jest sobie wyobrazić, by z ust Władimira Putina, który na szczycie NATO w Bukareszcie mówił, że Ukraina jest sztucznym krajem, padła sugestia, iż Ukrainę należałoby podzielić? Czy rzeczywiście za to mamy pretensję do Sikorskiego? Przecież nie. Nie można mieć też do niego pretensji za to, że wszedł w jakieś tajne negocjacje na takiego podziału Ukrainy. Polska dała w ostatnich latach wiele dowodów, że stawała po stronie Kijowa przeciw Moskwie, a nie na odwrót. W tej sprawie nie mamy się czego wstydzić. Inną rzeczą jest początkowy zwrot w polityce zagranicznej pod rządami PO, który wynikał z wiary w to, że wystarczy, iż przestanie rządzić PiS, a już relacje z Rosją będę doskonałe. Zimny prysznic w postaci raportu MAK o katastrofie smoleńskiej wyleczył polskie władze z jakichkolwiek złudzeń.