Od trzech dni prawicowe media rozkręcają „aferę” dotyczącą nagrania rozmowy Donalda Tuska i Romana Giertycha sprzed sześciu lat. Jeśli autorzy „ujawniający” tę „aferę”, uważają, że największym skandalem jest to, że Tusk szydzi, że on, Niemiec, musi poprawiać Giertycha, jak się poprawnie mówi po polsku, to mam wrażenie, że zawracają swoim odbiorcom głowę.
Bo znacznie ciekawsze byłoby się dowiedzieć, jak mogła wyglądać nie jakaś archiwalna rozmowa, ale wymiana zdań między premierem a mecenasem w sprawie wyniku wyborów prezydenckich.
Dlaczego Donald Tusk mówi o wyborach inaczej niż Roman Giertych?
Z jednej strony premier napisał, że wybory wygrał Karol Nawrocki, a podważanie ich wyniku uderza w wiarygodność państwa. Z drugiej mecenas Giertych, który właśnie wstąpił do Platformy Obywatelskiej, której szefem jest Donald Tusk, nie tylko koordynuje akcję zbierania protestów wyborczych, ale sam złożył wniosek o unieważnienie wyborów przez Sąd Najwyższy.
Czy to rozpisane role w dobrego i złego policjanta? Czy może gra na różnych fortepianach – mecenas Giertych zarządza emocjami wyborców najbardziej antypisowskich, którzy uważają, że wybory zostały sfałszowane przez opozycję (jak to świadczy o rządzących, że do tego mogli dopuścić, to już osobny temat), a premier jako osoba odpowiedzialna za państwo musi być znacznie bardziej powściągliwy. Pytanie tylko, czy ktoś nad tym procesem panuje.
Czytaj więcej
Przeliczenie głosów we wskazanych komisjach wyborczych oraz przekazanie spraw protestów wyborczyc...