[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/lisicki/2010/04/12/tragiczny-rys-prezydentury-lecha-kaczynskiego/]Skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]

A jednak. Jak tysiące, ba, jak miliony Polaków muszę je przyjąć. Jak wszyscy ci, którzy od rana w sobotę przez wszystkie kolejne godziny próbowali się oswoić z tym, co niewyobrażalne. Wyrazić hołd. Modlić się. Milczeć. Zapalić znicze. Złożyć kwiaty. Proste rytuały, które pozwalają znieść dramat 96 ofiar, ich rodzin, samotnych matek, osieroconych dzieci. I to dojmujące uczucie bezsilności, kiedy się okazuje, że ktoś pisze zawsze inne scenariusze niż te, jakie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić.

Ta śmierć w pobliżu Smoleńska wydobyła, ośmielam się myśleć, nagle tragiczny rys prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Człowieka, który jak żaden inny polski polityk troszczył się o polską pamięć. Który doceniał i dbał o tych wszystkich – żołnierzy powstania warszawskiego, antykomunistycznego podziemia, o późniejszych działaczy opozycji solidarnościowej – którzy dla Polski gotowi byli cierpieć. W ostateczności umierać. Jak nikt inny zabiegał o uczczenie tego, co w dziejach Polski dramatyczne, straszne, niewiarygodnie bolesne. Pytam, czy teraz jakby sam swoją śmiercią nie przypieczętował tych starań? Czy nie nadał im nowego, nieprzewidzianego, nieusuwalnego sensu? Jakby jego działalność – skryta na co dzień w walce politycznej, w nieustannej grze o władzę, sporach z innymi – pokazała się w całkiem innym świetle. Jakby wreszcie dla wszystkich stało się widoczne to, co w Lechu Kaczyńskim najgłębsze: patriotyzm, troska o państwo, o jego pozycję.

Być może dlatego zresztą jego prezydentura była tak często i łatwo wykpiwana. Nie było chyba innego polityka, którego by tak często starano się ośmieszyć. Czy nie z powodu owej niewspółmierności pomiędzy z jednej strony: szczerą miłością do ojczyzny, pragnieniem, by zapewnić jej suwerenność i odbudować jej siłę, z drugiej: słabym, niewydolnym, niesprawnym państwem?

Nie wiem, w jakiej mierze ta tragedia zmieni polską politykę. Nie wiem, czy przyniesie ona więcej spokoju, wzajemnego szacunku, zrozumienia dla intencji oponenta. Wątpię. Życie i walka demokratyczna – z całą swoją teatralizacją i namiętnościami – ma swoje prawa. Ważne, by w takich chwilach jak teraz, w momentach żałoby i rozpaczy oddać cześć temu co wielkie. Szkoda tylko, że to, co wielkie musiała objawić śmierć. Ta, do której zawsze należy ostatnie słowo.