To poruszenie z całą pewnością może wpływać na nasze przyszłe decyzje, a nawet przyczynić się do poważnych podziałów Polaków, co nie jest dobre. Tym bardziej że był spóźniony i w dodatku – śmiem twierdzić – chybiony. Dlaczego spóźniony? To oczywiste – powstał po kłopotliwej decyzji kardynała Stanisława Dziwisza. A dlaczego chybiony?
Nie znam wszystkich motywów decyzji metropolity krakowskiego i nie będę jej oceniał. Przesłanek przemawiających za nią zapewne było wiele. Być może zaważyło to, czym jesteśmy wszyscy zszokowani – ogrom tej tragedii. A może kardynała Dziwisza ujęła młodzież, która tak tłumnie żegna uczestników walk o niepodległość?
My, ludzie zdawałoby się doświadczeni i w jakimś stopniu uodpornieni, którzy przeżywaliśmy odejście Prymasa Tysiąclecia, piorunującą atmosferę stanu wojennego z Jaruzelskim w tle, niemoc w chwili zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki oraz smutek po odejściu Jana Pawła II do domu Ojca, wobec wydarzeń z 10 kwietnia 2010 r. nie pozostaliśmy obojętni, musieliśmy wyjść z domów. Nie umieliśmy samotnie poradzić sobie z podwójną katyńską tragedią. Stanęliśmy na ulicach z flagami narodowymi, ustawiamy znicze, czcimy ofiary łzami i milczeniem. To „bądźmy razem” towarzyszy nam od pierwszych chwil po katastrofie. Stała się zatem rzecz tragiczna i zarazem wielka.
W takim momencie należy porzucić debaty dnia codziennego, jakże przeciwstawne duchowym przeżyciom zjednoczonego w bólu narodu i jakże zbędne. Nasze „bądźmy razem” brzmi niemal jak 11. przykazanie, gdyż tak wielu z nas zdaje się, że Bóg znów nas doświadcza.
I w tym momencie pojawia się komentarz redakcji „Gazety Wyborczej” odmawiający parze prezydenckiej prawa do pochówku na Wawelu. Jest do bólu racjonalny, ale, niestety, przede wszystkim dzielący nas i podkreślający różnice. Jest jakby powrotem do codzienności po tym, co się stało, z całym arsenałem argumentów za i przeciw, także obok.