Co takiego głosi Lieberman, lider partii Nasz Dom Izrael, popularnej wśród rosyjskojęzycznych Izraelczyków? Jego pomysł na rozwiązanie problemu więźniów palestyńskich (utopienie w Morzu Martwym) można uznać za rzucony w wirze debaty, przerysowany i już nieaktualny. Ale nie da się już tak określić jego programu z lutowych wyborów do Knesetu. Lieberman wzywa w nim do tworzenia państwa jednorodnego etnicznie, chce zmienić granicę tak, by się pozbyć 450 tysięcy Arabów z Izraela, a reszcie odebrać znaczną część praw obywatelskich,jeżeli nie złożą deklaracji lojalności.

Nominacja takiego polityka na szefa dyplomacji na pewno nie pomoże w bojkocie Durbanu II. Spowoduje też, że każdy polityk zachodni zastanowi się trzy razy, zanim podejmie decyzję o spotkaniu z szefem MSZ Izraela. Nie mówiąc już o politykach tych (nielicznych) krajów muzułmańskich, które utrzymują kontakty z Izraelem. A bez nich o pokoju na Bliskim Wschodzie nie ma co marzyć (choć i z nimi to raczej marzenia).

Można się pocieszać, że każdy polityk, startując w wyborach, mówi co innego, niż wtedy, kiedy jest u władzy. Zwłaszcza gdy – jak w Izraelu – rząd musi tworzyć wiele partii i nikt nie ma szans zrealizować w pełni swojego programu. Lieberman już raz był w rządzie. Zajmował stanowisko wicepremiera i ministra do spraw strategicznych. Zaletą takiego rozwiązania było to, że z ministrem spraw strategicznych Izraela nie muszą się spotykać ministrowie spraw zagranicznych USA, Niemiec, Wielkiej Brytanii, Polski, Turcji czy Egiptu. Lieberman nie musi być szefem dyplomacji. I niedobrze, że ma być.

[ramka][link=http://blog.rp.pl/haszczynski/2009/03/16/dyplomatyczne-samobojstwo-izraela/]Skomentuj na blogu[/link][/ramka]