Reklama

Nie dla idiotów?

Znacie Państwo reklamę jednego ze sklepów, że jest "nie dla idiotów". Zdaje się, niestety, że to nieprawda. Nie ma miejsc, gdzie można uchronić się przed idiotyzmem. Ta smutna konkluzja dotyczy awantury, którą wywołało wystąpienie ministra spraw zagranicznych.

Publikacja: 30.11.2011 15:38

Piotr Gursztyn

Piotr Gursztyn

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Jeszcze kilka godzin temu dominował najbardziej podniosły ton komentarzy. Z jednej strony oburzenie, że zdrajca sprzedaje nas hitlerowcom. Z drugiej dziarska propaganda o tym, że w Sikorskim i jego słowach mamy wreszcie Europejczyka na miarę naszych marzeń i oczekiwań. Gdy jedni krzyczeli o Quislingu, drudzy odkrzykiwali, że Sikorski jest jak Karol Wielki. Zdawało się, że 28 listopada 2011 roku - dzień przemówienia w berlińskim klubie - stanie się datą historyczną. Dniem Hańby i Klęski lub Świętem Federalnej Europy. Co kto woli.

Nie sposób sobie tu darować satysfakcji wypominania emfazy z jaką tuzy polskiej publicystyki pisały i mówiły o tym dniu. Ze szczególnym uwzględnieniem tych, którzy pisali o "odważnym początku debaty".

A potem, gdy wykrzyczeli się najbardziej krewcy przedstawiciele obu polskich plemion wynurzyło się kilku panów z nieco bardziej chłodnymi głowami. I których dotyczą propozycje wygłoszone przez ministra Sikorskiego.

Każdy z nich poprzedził swój komentarzami frazami, że wystąpienie w Berlinie było "interesujące", i że padły tam "ważne słowa". Po tym wstępie dodawali słówko "ale" lub "jednak", które pozwalało im przejść do właściwej oceny.

Od wicepremiera Waldemara Pawlaka usłyszeliśmy (po wstępie o "ważnych słowach"), że pomysł Sikorskiego na przebudowę Unii jest do bani i nie był tematem rozmów w czasie posiedzeń rządu. Tym bardziej koalicji. Rodzi się więc pytanie, czyje są propozycje z Berlina? Obywatela Sikorskiego z Bydgoszczy? Czy ministra rządu RP? Bo Sikorski nie zaznaczył w berlińskim klubie, czy przedstawia osobiste poglądy, czy stanowisko rządu.

Reklama
Reklama

Wypomniał mu to prezydent, którego kompetencje w sprawach zagranicznych szef dyplomacji koncertowo zlekceważył. Bronisław Komorowski zauważył też, że o tak rewolucyjnych zmianach warto najpierw porozmawiać we własnym kraju. Trudno to uznać za entuzjastyczną pochwałę inicjatywy ministra.

Własna partia pana ministra miała też kłopot. Oczywiście nie miała wyboru po furiackim ataku PiS. Trzeba wtedy zewrzeć szeregi, niezależnie od tego, czy w mądrej czy w głupiej sprawie. Broniła go, psioczyła na PiS, ale po cichu burczała, że "ten Radek zawsze coś wywinie".

Bo minister "wywinął" nawet partyjnym kolegom. Zapowiedział, że liczba komisarzy unijnych powinna być zredukowana z 27 do 12. Co oznacza ten komunikat dla Janusza Lewandowskiego? Poważne ryzyko pożegnania z Brukselą. Stąd też Lewandowski chwaląc dla "Gazety Wyborczej" mowę Sikorskiego (po to go "GW" cytowała) musiał wcisnąć kilka uszczypliwości. Podobnie zresztą inni specjaliści cytowani przez "GW" w charakterze chwalców - Paweł Świeboda i Aleksander Smolar. Obaj rzucili frazes o "bardzo ważnych" słowach, a potem zaczęli - zwłaszcza ten pierwszy - wyliczać trudności. Z czego wynikało, że Sikorski jest bardziej fantastą niż wizjonerem.

Koledzy eurodeputowani musieli też być "zachwyceni", gdy usłyszeli, że Sikorski popiera tzw. eurolistę. To oznacza, że Polska straciłaby - w praktyce, nie teoretycznie - kilka mandatów w Parlamencie Europejskim. Na rzecz najludniejszych narodów Unii, czyli Niemców, może też Francuzów. Koalicjant z PSL nie miałby w ogóle reprezentacji w Europarlamencie, a i z PO ktoś musiałby pożegnać się ze Strasburgiem i Brukselą.

Tak więc wróciliśmy do rzeczywistości. A jest ona taka, że Radosław Sikorski dostaje dziesiątki i setki zaproszeń z całego świata. To z Berlina, ze względu na słuchaczy, było szczególnie kuszące. Także dlatego, że berlińskie audytorium składało się z ludzi decydujących o obsadzie najważniejszych instytucji unijnych. Ta okoliczność plus światła rampy, fleszy i kamery nie mogły nie oszołomić nawet osoby tak skromnej jak Radosław Sikorski.

Warto zapamiętać tę historię, gdy będziemy kiedyś jeszcze emocjonować się jego słowami. Co nie znaczy, że nie powiedział rzeczy bardzo niepokojących.

Jeszcze kilka godzin temu dominował najbardziej podniosły ton komentarzy. Z jednej strony oburzenie, że zdrajca sprzedaje nas hitlerowcom. Z drugiej dziarska propaganda o tym, że w Sikorskim i jego słowach mamy wreszcie Europejczyka na miarę naszych marzeń i oczekiwań. Gdy jedni krzyczeli o Quislingu, drudzy odkrzykiwali, że Sikorski jest jak Karol Wielki. Zdawało się, że 28 listopada 2011 roku - dzień przemówienia w berlińskim klubie - stanie się datą historyczną. Dniem Hańby i Klęski lub Świętem Federalnej Europy. Co kto woli.

Pozostało jeszcze 87% artykułu
Reklama
Komentarze
Robert Gwiazdowski: Komu właściwie nie udał się zamach stanu?
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Fabryka Barlinka celem Kremla. Kto zapłaci za grę Trumpa z Putinem o Ukrainę
Komentarze
Jacek Nizinkiewicz: Co ma Kaczyński, czego nie ma Tusk? I czy ma to Sikorski?
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Kłamstwa Brauna o Auschwitz uderzają w polską rację stanu. Czy ten scenariusz pisano cyrylicą?
Materiał Promocyjny
Sprzedaż motocykli mocno się rozpędza
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Grzegorz Braun - test przyzwoitości dla Jarosława Kaczyńskiego
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama