To była jedna reakcja Pałacu. Drugą był doraźny pomysł zmiany prawa o zgromadzeniach publicznych, którym ostatnio ochoczo zajął się Sejm i Senat.
Ten drugi pomysł, legislacyjny, jest zły i szkodliwy. Wiadomo dlaczego, co dokładnie wytłumaczyły m.in. organizacje pozarządowe.
Za to pierwszy pomysł, związany z marszem, zasługuje na coś więcej niż fukanie, że prezydent chce „ukraść" komuś święto. Ani tym bardziej buczenie w czasie uroczystości. Jednoznacznie negatywne reakcje widać tu i ówdzie po prawej stronie Internetu.
Komorowski, tak jak każdy obywatel Polski, ma prawo do zgłaszania takich inicjatyw. Ma prawo, i obowiązek, do godnego celebrowania 11 listopada. Nikt nie jest wyłącznym właścicielem tego święta.
W pretensjach pod jego adresem czuć niespójność. Byłyby głoszone – skądinąd słusznie – gdyby głowa państwa lekceważyła to święto. Ale jednocześnie słychać je, gdy chce podnieść rangę obchodów. W jego wystąpieniu nie było niczego kontrowersyjnego. Należy docenić to, że zwrócił się do weteranów Powstania Warszawskiego, aby objęli patronat nad marszem. Bo kto, jak nie oni, jest w stanie doprowadzić do połączenia polskich Hutu i Tutsi w jeden „wspólny narodowy marsz ponad podziałami politycznymi"? Cokolwiek Komorowski by zrobił, byłoby źle.