Dla tysięcy internautów na całym świecie to nie będzie najlepszy weekend. Na wniosek amerykańskich śledczych w czwartek z Internetu zniknęła strona MegaUpload – jedna z najbardziej popularnych na świecie platform umożliwiających wymianę filmów, seriali, muzyki oraz innych plików.
37-letni założyciel serwisu Kim Dotcom (Kim Schmitz) oraz trzy inne osoby prowadzące MegaUpload na wniosek amerykańskich władz zostali aresztowani przez nowozelandzką policję i oskarżeni o masowe naruszanie praw właścicieli udostępnianych na stronie treści.
– To jedna z największych spraw dotyczących łamania praw autorskich w historii Stanów Zjednoczonych – podkreślali przedstawiciele FBI oraz Departamentu Sprawiedliwości, zarzucając właścicielom serwisu, że nieuczciwie zarobili ponad 175 mln dolarów, a także narazili właścicieli praw autorskich na ponad pół miliarda dolarów straty.
Nawet FBI takie akcje nie uchodzą na sucho
Przedstawiciele amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości szybko poznali jednak gorzką stronę swojego sukcesu. Aktywiści związani ze znaną grupą hakerów Anonymous błyskawicznie zablokowali bowiem zarówno stronę FBI, jak i Departamentu Sprawiedliwości oraz kilku koncernów muzycznych. „Chyba w FBI nie myśleli, że ujdzie im to na sucho? Powinni się byli nas spodziewać" – oświadczyli hakerzy.
Oburzyło ich nie tylko zamknięcie serwisu MegaUpload. Jak informował „The Wall Street Journal", sądowym pozwem zagroził FBI czołowy hiszpański prawnik Carlos Sánchez Almeida. Weteran walki o prywatność w Internecie tłumaczy, że jest wściekły na amerykańskich „federalnych", ponieważ ich działania sprawiły, że klienci MegaUpload stracili też dostęp do najzupełniej legalnych treści zgromadzonych w zamkniętym serwisie.
Kongres uległ po protestach
Dzień przed zamknięciem portalu MegaUpload internauci nie mieli dostępu do Wikipedii, Reddit i wielu innych stron. Tym razem to sami właściciele zdecydowali jednak o wyłączeniu swoich stron. W ten sposób protestowali przeciwko opracowywanym w Izbie Reprezentantów i w Senacie projektom antypirackich ustaw SOPA (Stop Online Piracy Act) i PIPA (Protect Intellectual Property Act). Zdaniem szefów firm internetowych – takich jak Google, Facebook czy Yahoo! – wejście w życie takich przepisów grozi wprowadzeniem cenzury rodem z takich państw jak Chiny czy Iran. Po głośnych protestach liczba polityków popierających SOPA i PIPA zaczęła topnieć. W piątek Kongres zawiesił zaś pracę nad tymi ustawami.
O przyjęcie ustaw wciąż zabiegają koncerny muzyczne i filmowe czy medialny magnat Rupert Murdoch. – Bardzo mocno lobbują w Waszyngtonie, aby przepchnąć te przepisy. Takie prawo niesie jednak ze sobą ryzyko cenzury – tłumaczy „Rz" Dave Clemente, ekspert ds. cyberbezpieczeństwa w brytyjskim Chatham House. Jak więc uregulować internetowy Dziki Zachód? – Wciąż tego nie wiemy.