Bolszewicy nie znali bardziej gorliwej broni niż garnizon twierdzy. Kronsztad uosabiał ducha rewolucyjnego buntu w nieposkromionej formie, odpornego na pokusy i plutony egzekucyjne, stając przeciw każdej władzy od 1905 r. Marynarzy rozstrzeliwano, ale i oni chętnie rozstrzeliwali, po rewolucji lutowej mordując pół setki oficerów – w większości za brzmiące z niemiecka nazwiska. Odmawiali posłuszeństwa dowództwu, carowi i rządowi tymczasowemu, ale obronili Kiereńskiego przed Korniłowem. Byli głównym taranem puczu Lenina; szturmowali Pałac Zimowy i latami walczyli w szpicy wojny domowej.
Bez marynarskich bagnetów przewrót padłby w zalążku, dlatego propagandowy mit poddał marynarzy z Kronsztadu szczególnej sakralizacji. Nazwano ich najczystszymi z czystych i najwierniejszymi z wiernych oraz „największą dumą i podporą rewolucji”, co stwierdził sam Trocki.
Jak to możliwe, że zawsze oddani, czerwoni do szpiku kości pretorianie sowietów, latami przelewający krew za Lenina, chcieli obalić tyrana? Trocki, kiedy był filarem reżimu, rytualnie oskarżał brytyjskich i amerykańskich szpiegów, burżuazyjną propagandę i wiadome ośrodki. Na wygnaniu, stając pod pręgierzem zachodnich komunistów za rzeź towarzyszy w Kronsztadzie, trochę zmienił narrację. Argumentował, że marynarzom od zaszczytów i chwały pomieszało się w głowach, żądali więc przywilejów i władzy.
Ciekawą interpretację przedstawia posowiecka publicystyka rosyjska. Jej zdaniem większość garnizonu tworzyły stare wiarusy, oderwane od pługa w zapadłych wioskach południowej Rosji, często na początku wojny światowej. Przez ten czas widzieli tylko front, koszary i sporadycznie Piotrogród – nawet w kryzysie lepiej odżywiony niż prowincja. Po końcu wojny domowej pozwolono na dłuższe przepustki i odwiedziny domów rodzinnych, z czego wynikł dramatyczny dysonans poznawczy.
Pierwszy kontakt z realnym światem rozwiał opary agitacyjnych prelekcji. Brak węgla zatrzymał pociągi, zamroził fabryki i wyłączył prąd w całym kraju, a znacjonalizowane przedsiębiorstwa zamknięto z niedostatku energii. Szukając ratunku przed głodem, miasta się wyludniły. Nawet z Piotrogrodu, gdzie kartki miały częściowe pokrycie w chlebie, uciekło dwie trzecie mieszkańców. Jednak uciec nie było dokąd. Rodzinne wsie, odwiedzane przez dumnych żołnierzy rewolucji z Kronsztadu, walczyły z głodem o fizyczne przetrwanie. Żeby tłumić miejskie strajki o buty i chleb, chłopom zabrano wszystko. Cały plon, do ostatniego ziarna, dyktatura wpisała do rubryki „nadwyżki” i brutalnie konfiskowała. Co pewne, goszcząc pod ojczystą strzechą, wielu marynarzy słyszało gorzkie wyrzuty matek.