Ożywienie gospodarcze w strefie euro w połowie 2013 r., które następnie pobudzi też polską gospodarkę, to scenariusz powtarzany przez przedstawicieli rządu. Jednak coraz mniej realny. – Nie wydaje mi się, żeby przyszły rok przyniósł wyraźną poprawę, jeśli chodzi o popyt zewnętrzny. Wychodzenie z kryzysu może potrwać kilka lat i będzie anemiczne – mówi Adam Czerniak, ekonomista Kredyt Banku.
Wskaźnik PMI, pokazujący kondycję polskiego sektora przemysłowego, od siedmiu miesięcy notuje spowolnienie aktywności. Najnowszy odczyt potwierdził tylko negatywne tendencje – mocno spadają zamówienia eksportowe, a firmy redukują zatrudnienie w tempie najszybszym od trzech lat.
Czy to oznacza, że polska gospodarka jest skazana na dryfowanie tak długo, jak długo w Europie i na świecie nie będzie lepiej? – Nie, ponieważ np. recesja w krajach południa wpływa na nas głównie przez rynki finansowe, a nie przez kanały popytowe. Bardziej jesteśmy uzależnieni od sytuacji w Niemczech, która mimo wszystko nie jest tragiczna – uważa Łukasz Tarnawa z BOŚ Banku. Szok zagraniczny na pewno nie jest tak wielki jak w 2009 r. Wtedy niemiecka gospodarka była w recesji.
Jednak eksperci coraz częściej mówią o tym, że to czynniki krajowe będą pchać naszą gospodarkę w kierunku stagnacji.
– Ze względu na pogorszenie sytuacji na rynku pracy Polacy będą ograniczać konsumpcję. Podobnie będzie w inwestycjach: firmy mają pieniądze i plany, ale raczej wstrzymują się z rozpoczynaniem prac – wyjaśnia Stanisław Kluza, były szef Komisji Nadzoru Finansowego. Jego zdaniem bardziej realistyczny na przyszły rok jest scenariusz wzrostu w przedziale 0–1 proc. niż bliżej 2 proc.