Jak rząd może zapobiec głębokiemu spowolnieniu

O głębszym spowolnieniu w Polsce w przyszłym roku przesądzą czynniki krajowe, a nie sytuacja w Europie

Publikacja: 02.11.2012 02:20

Ożywienie gospodarcze w strefie euro w połowie 2013 r., które następnie pobudzi też polską gospodarkę, to scenariusz powtarzany przez przedstawicieli rządu. Jednak coraz mniej realny. – Nie wydaje mi się, żeby przyszły rok przyniósł wyraźną poprawę, jeśli chodzi o popyt zewnętrzny. Wychodzenie z kryzysu może potrwać kilka lat i będzie anemiczne – mówi Adam Czerniak, ekonomista Kredyt Banku.

Wskaźnik PMI, pokazujący kondycję polskiego sektora przemysłowego, od siedmiu miesięcy notuje spowolnienie aktywności. Najnowszy odczyt potwierdził tylko negatywne tendencje – mocno spadają zamówienia eksportowe, a firmy redukują zatrudnienie w tempie najszybszym od trzech lat.

Czy to oznacza, że polska gospodarka jest skazana na dryfowanie tak długo, jak długo w Europie i na świecie nie będzie lepiej? – Nie, ponieważ np. recesja w krajach południa wpływa na nas głównie przez rynki finansowe, a nie przez kanały popytowe. Bardziej jesteśmy uzależnieni od sytuacji w Niemczech, która mimo wszystko nie jest tragiczna – uważa Łukasz Tarnawa z BOŚ Banku. Szok zagraniczny na pewno nie jest tak wielki jak w 2009 r. Wtedy niemiecka gospodarka była w recesji.

Jednak eksperci coraz częściej mówią o tym, że to czynniki krajowe będą pchać naszą gospodarkę w kierunku stagnacji.

– Ze względu na pogorszenie sytuacji na rynku pracy Polacy będą ograniczać konsumpcję. Podobnie będzie w inwestycjach: firmy mają pieniądze i plany, ale raczej wstrzymują się z rozpoczynaniem prac – wyjaśnia Stanisław Kluza, były szef Komisji Nadzoru Finansowego. Jego zdaniem bardziej realistyczny na przyszły rok jest scenariusz wzrostu w przedziale 0–1 proc. niż bliżej 2 proc.

Najnowszy raport o kondycji gospodarki przygotowany w ramach projektu „Instrument szybkiego reagowania" pod przewodnictwem prof. Jerzego Hausnera pokazuje, że w kolejnych kwartałach dynamika popytu krajowego będzie ujemna, sięgnie nawet -2 proc. r./r. w IV kw. tego roku i w I kw. 2013 r. Ożywienie popytu, jeśli nadejdzie, to dopiero pod koniec przyszłego roku i będzie skromne. Niewątpliwie to eksport będzie podtrzymywał wzrost gospodarczy.

Czy głębokie spowolnienie polskiej gospodarki jest już przesądzone? Co można zrobić, żeby w przyszłym dynamika PKB nam się nie załamała? Zdaniem ekonomistów rząd praktycznie nie ma możliwości, by powstrzymać gospodarkę przed większym osłabieniem.

– Już przy wzroście PKB o 1 proc. finanse publiczne praktycznie się rozsypują – mówi Piotr Bielski z BZ WBK.

Znaczy to tyle, że dochody państwa są mniejsze od założeń i od wpływów w 2012 r. Trzeba zmienić budżet i obciąć wydatki, najprawdopodobniej inwestycyjne (w budżecie na ten cel założono ok. 16 mld zł). Teoretycznie można zwiększyć deficyt finansów publicznych (np. do 4 proc. PKB, czyli o ok. 16 mld zł) oraz przeznaczyć więcej na walkę z bezrobociem.

Jak wylicza Jakub Borowski z Kredyt Banku, interwencja rzędu 4 mld zł daje nam przez cały rok ok. 1 pkt proc. niższego bezrobocia. Powiększanie deficytu jest jednak ryzykowne – może wywołać gwałtowną reakcje rynków – ucieczkę inwestorów zagranicznych i wyprzedaż polskich papierów skarbowych. To jeszcze bardziej pogrąży gospodarkę, złoty się gwałtownie osłabi, co zwiększy konkurencyjność eksporterów, ale sprawi też, że wzrośnie inflacja, jeszcze mocniej osłabiając konsumpcję.

– Przy osłabieniu złotego do 4,40–4,50 zł za euro inflacja może znów być powyżej 3 proc. – mówi Borowski.

Przy 1-proc. wzroście PKB rząd nie dysponuje więc żadną nadwyżką, by stymulować gospodarkę. – Nie ma mowy o żadnych programach pomocowych w takim typie, jak posługiwały się rządy w 2009 r. – dodaje Bielski. Wtedy nie było recesji dzięki trzem czynnikom: obniżeniu podatków, przyspieszeniu wydatkowania funduszy unijnych i poluzowaniu polityki pieniężnej. – Dziś mamy dalsze zacieśnianie polityki fiskalnej, wydatki z funduszy UE już się kurczą, a RPP zaspała – uważa Bielski.

Kto korzysta ze wzrostu

Najbardziej ze wzrostu gospodarczego korzystają mieszkańcy wielkich aglomeracji. PKB liczony na mieszkańca, który wskazuje na zamożność społeczeństwa, jest w nich znacznie wyższy niż przeciętnie w kraju. Tak wynika z właśnie ogłoszonych danych GUS o PKB per capita w latach 2008–2010. Przeciętnie w ciągu tych trzech lat PKB był najwyższy w Warszawie, Poznaniu, Krakowie i Trójmieście. Przy przeciętnym PKB w kraju na mieszkańca ponad 35,2 tys. zł, w Warszawie wynosił on ponad 105,3 tys. zł, a w Poznaniu ponad 69,4 tys. zł. Region warszawski wyprzedza ok. pięciokrotnie w zamożności region o najniższym poziomie PKB per capita: przemyski (na Podkarpaciu) – 19,4 tys. zł. Z danych GUS wynika, że 2010 r. był korzystny dla rozwoju woj. mazowieckiego, dolnośląskiego, śląskiego i wielkopolskiego. W nich zamożność mieszkańców liczona PKB per capita rosła szybciej niż w innych. Najwolniejszy przyrost zamożności odnotowano w czterech woj. podkarpackim, lubuskim, lubelskim i opolskim.

Ożywienie gospodarcze w strefie euro w połowie 2013 r., które następnie pobudzi też polską gospodarkę, to scenariusz powtarzany przez przedstawicieli rządu. Jednak coraz mniej realny. – Nie wydaje mi się, żeby przyszły rok przyniósł wyraźną poprawę, jeśli chodzi o popyt zewnętrzny. Wychodzenie z kryzysu może potrwać kilka lat i będzie anemiczne – mówi Adam Czerniak, ekonomista Kredyt Banku.

Wskaźnik PMI, pokazujący kondycję polskiego sektora przemysłowego, od siedmiu miesięcy notuje spowolnienie aktywności. Najnowszy odczyt potwierdził tylko negatywne tendencje – mocno spadają zamówienia eksportowe, a firmy redukują zatrudnienie w tempie najszybszym od trzech lat.

Pozostało jeszcze 87% artykułu
Prognozy „Parkietu”.
Jak oszczędzać i inwestować w czasach spadających stóp procentowych?
Finanse
Czego może nas nauczyć Warren Buffett?
Finanse
Warren Buffett przejdzie na emeryturę. Ma go zastąpić Greg Abel
Finanse
Berkshire ze spadkiem zysków, rośnie za to góra gotówki
Finanse
Polacy niespecjalnie zadowoleni ze swojej sytuacji finansowej