Od dawna miało się wrażenie, że jedynym honorowanym w Budapeszcie przez reżim Viktora Orbána ambasadorem Polski jest były wiceminister sprawiedliwości Marcin Romanowski. On sam zresztą świetnie czuje się w tej roli, komentując publicznie, że „swoją misję nad Dunajem” traktuje jako walkę z bezprawiem i działania zmierzające do tego, by „jak najprędzej odsunąć od władzy szkodliwy dla Polaków reżim”.
Czytaj więcej
Węgierskie Centrum Na Rzecz Praw Podstawowych powołało nowy instytut, na czele którego stanął był...
Co więcej, ludzie z kręgu węgierskiego premiera nie tylko nie odcinają się od Romanowskiego (jako od nieszkodliwego wariata), ale go publicznie wspierają i promują. W sensie formalnym to także skandal. Bo w Unii żelazną regułą jest współpraca organów ścigania, a osoby, którym stawia się prokuratorskie zarzuty, zwykle są wydawane z dochowaniem obowiązujących procedur. Niechlubnym wyjątkiem są orbanowskie Węgry.
Wybory administracji Viktora Orbána były źle postrzegane nawet przez rząd Prawa i Sprawiedliwości
Romanowski to zresztą nie pierwszy taki przypadek. Przez ponad dekadę ciągnęła się sprawa skazanego w Chorwacji za łapówkę szefa koncernu MOL Zsolta Hernádiego, w której węgierskie służby oficjalnie i kategorycznie odmawiały współpracy ze ścigającymi korupcję śledczymi chorwackimi. Ale sprawa Romanowskiego, czyli udzielenie azylu politycznego przez węgierski rząd oskarżonemu w Polsce byłemu wiceministrowi sprawiedliwości, to tylko wierzchołek góry lodowej, którym jest proces pogarszających się relacji między Polską a Węgrami.