Gdy w niedzielę główny inspektor sanitarny poinformował o pierwszym od lat przypadku wykrycia cholery w Polsce u starszej pani ze Stargardu, internet nie miał żadnych wątpliwości.
Jaki jest związek między Jarosławem Kaczyńskim a przypadkiem cholery w Polsce?
Seniorka z Zachodniopomorskiego musiała się zarazić od migrantów, których Niemcy nielegalnie przerzucają do Polski przez granicę – pisali dobrze poinformowani użytkownicy platform społecznościowych. A władze kłamią, nie chcą pokazać, jak jest naprawdę. I dokładnie po dziesięciu latach od słynnej wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego z Makowa Mazowieckiego, z zasianego wówczas ziarna niechęci, mamy dziś cały plon ksenofobii.
To w 2015 roku przed wyborami Jarosław Kaczyński straszył w Makowie Mazowieckim, że uchodźcy przenoszą choroby, pasożyty i pierwotniaki wywołujące choroby „bardzo niebezpieczne i dawno nie widziane w Europie”. Mało tego, wymienił wówczas również cholerę. Przypomnę więc, że przypadek tej choroby pojawił się w Polsce już za rządów Prawa i Sprawiedliwości w 2019 roku, gdy wykryto ją u marynarza z Indii.
Czytaj więcej
Trwa dochodzenie epidemiologiczne w związku z podejrzeniem cholery u seniorki ze Stargardu. Bezpo...
Dlaczego niewykształceni mężczyźni z mniejszych miejscowości tak boją się migrantów?
Dziś znów jesteśmy świadkami festiwalu ksenofobii, rasizmu i wzbudzania paniki przed napływem migrantów. Co ciekawe, ta panika jest czysto polityczna. Dobrze to widać w wynikach sondażu przeprowadzonego przez IBRIS, którego wyniki opisywała „Rzeczpospolita” w poniedziałek. Gdy zapytano, czy Ruch Obrony Granic Roberta Bąkiewicza powinien wraz ze Strażą Graniczną patrolować granicę z Niemcami, większość Polaków była przeciw. A za takim rozwiązaniem opowiadali się częściej mężczyźni, częściej z mniejszych miejscowości, częściej ze średnim lub podstawowym wykształceniem. Można więc w dużym uproszczeniu powiedzieć, że to właśnie te grupy najgłośniej wyrażają swoją niechęć do migracji i brak zaufania do państwa, że powstrzyma napływ nielegalnych migrantów. Choć według politycznej narracji to kobiety w dużych miastach, gdzie jest najwięcej migrantów, powinny bać się najbardziej.