Coroczny wzrost funduszu płac o 7 proc. ponad inflację, gwarancje zatrudnienia do 2017 r., czyli takie, jakich nie ma w żadnej innej branży, dodatkowe dni wolne od pracy, ekstrapremie i bonusy – to lista żądań przedstawianych przez związkowców z Polskiej Grupy Energetycznej, która jest największym producentem prądu w naszym kraju. Zanosi się na ostry konflikt z zarządem.
W koncernie trwa restrukturyzacja. Jej konsekwencją będzie zmiana układów zbiorowych, co chcą wykorzystać związkowcy. Tymczasem kierowany przez Tomasza Zadrogę zarząd PGE jednoznacznie wypowiada się w tej kwestii: żadnych nowych bonusów nie będzie, tylko te, które załogi dostały w poprzednich latach. Stanowcze stanowisko zajmują również przedstawiciele kierowanego przez Aleksandra Grada Ministerstwa Skarbu Państwa.
Tylko w 2009 r. na wynagrodzenia PGE wydała 2,85 mld zł. Analitycy zaznaczają, że gdyby kwota ta miała rosnąć co roku, tak jak chcą związkowcy, finanse grupy byłyby poważnie zagrożone. Spełnienie żądań pracowniczych, zaniżając wartość tej giełdowej spółki, wpływałoby też fatalnie na dochody z prywatyzacji: sprzedaż akcji PGE i innych państwowych spółek z tej branży ma być w tym roku bardzo ważnym źródłem wpływów do budżetu. W grę wchodzą także kwestie społeczne.
– Sfera budżetowa może liczyć wyłącznie na podwyżki nie większe niż 2 proc., a trudno uznać, by praca osób tam zatrudnionych była w jakiś sposób mniej istotna niż w energetyce – komentuje Jacek Męcina, ekspert PKPP Lewiatan. W 2009 r. przeciętna płaca w sektorze przedsiębiorstw wzrosła nominalnie średnio o 4,4 proc., a realnie (po uwzględnieniu inflacji) o 0,9 proc.
Negocjacje w sprawie sporów zbiorowych w PGE mają trwać do końca kwietnia. O ile jednak w części spółek porozumienia udało się osiągnąć, o tyle w elektrowniach, zwłaszcza w bełchatowskiej, nie będzie łatwo. Sytuację obserwują przedstawiciele innych spółek z branży: zwiększenie uprawnień pracowników PGE, która zatrudnia około