Popyt na piątkowej aukcji NBP był większy od podaży – banki chciały kupić bony za 73,3 mld zł. Papiery te pozwalają im łatwo i bezpiecznie zagospodarować nadwyżki płynności. Czy wyniki piątkowej sprzedaży bonów oznaczają zatem, że bankowcy mają kilkadziesiąt miliardów wolnej gotówki, którą mogliby przeznaczyć na zwiększenie akcji kredytowej? Przedstawiciele sektora bankowego mówią, że sprawa jest bardziej skomplikowana. – Tak zwana nadpłynność jest skoncentrowana w kilku dużych bankach. Tymczasem jest duża grupa instytucji, które nadwyżek gotówki nie mają – mówi nam zarządzający płynnością w jednym z większych banków.
Dodaje, że dużym bankom trudno „przepompować” wolne środki do mniejszych, które potrzebują pieniędzy ze względu na nieduże limity kredytowe (ograniczają one ryzyko związane z lokowaniem gotówki na rynku międzybankowym). Limity były ograniczane przez banki po wybuchu kryzysu.
Bankowcy zapowiadają, że dla nich rok 2010 ma być okresem powrotu do ekspansji. Nie oznacza to jednak gwałtownego zwiększania kredytowych portfeli. W nowej strategii Banku Handlowego jest wprawdzie założenie zwiększenia liczby produktów przypadających na jednego klienta, ale nie podbój kredytowego rynku. Inne banki nie są tak wstrzemięźliwe. Fortis zapowiedział, że ma 2 mld zł na kredyty dla firm, Kredyt Bank chce aktywnie pożyczać na zakup mieszkania. BRE na finansowanie klientów ma 2 – 5 mld zł. A Millennium dopiero podwyższył kapitały, by mieć możliwości wzrostu akcji kredytowej. Zarząd banku nie chce jednak powiedzieć, o ile może ona w tym roku urosnąć.
Te kwoty jednak – w porównaniu z sumami z piątkowej aukcji bonów NBP – wielkiego wrażenia nie robią. – To nie jest zła wola banków, że ograniczają akcję kredytową. Ich decyzje są wynikiem gorszej koniunktury gospodarczej, większego ryzyka i niepewności – tłumaczy Mirosław Boniecki, wiceprezes BPH.
Wzrost nadpłynności, z jakim mieliśmy do czynienia od połowy ubiegłego roku (wcześniej wartość popytu na bony NBP nie przekraczała zwykle 20 mld zł), to oprócz zmniejszenia akcji kredytowej i zmniejszenia podaży papierów skarbowych na krajowym rynku efekt skutecznych zabiegów banków o depozyty klientów. Specjaliści wskazują jednak, że w bankach przeważają wkłady o najwyżej kilkumiesięcznym terminie zapadalności, dlatego dzisiejsza nadpłynność szybko może zniknąć. W dodatku z piątkowych danych NBP wynika, że strumień depozytów zaczyna wysychać. Wartość depozytów gospodarstw domowych była wprawdzie w końcu stycznia o 13,2 proc. wyższa niż rok wcześniej (tylko w ubiegłym miesiącu ich przyrost przekroczył 4,1 mld zł), jednak dynamika okazała się najniższa od początku 2008 r.