Rz: Czy stosunkowo łagodne posty, powiedzmy: „grubas", „pewnie bez konkursu dostał posadę", kwalifikują się na pozew o ochronę dóbr osobistych i czy z góry można przesądzić, że nie.
Jerzy Naumann: Każdy post musi być oceniany indywidualnie, ponieważ czasem jeden znak, np. zapytania, może wpływać na wydźwięk całej frazy. Jako przykład podać można słynny tytuł "Wakacje z agentem". Brzmiał jak informacja zawierająca ciężkie oskarżenie. Ale gdyby nadać mu formę "Wakacje z agentem?", nie można by na nim oprzeć pozwu. Treść postu musi być poddana ocenie obiektywizującej, w przeciwnym razie podstawowa wartość internetu – szeroka swoboda wypowiedzi – może zostać unicestwiona. Ponieważ jednak za rogiem czyha chamstwo i zachowania obraźliwe, niezbędne jest więc stosowanie zindywidualizowanych kryteriów. Nie ma możliwości ustalenia generalnej zasady eliminującej posty jako materiał niemogący być podstawą dochodzenia naruszonych praw zniesławionego.
Wielu powie: ile warte są te internetowe śmieci. Czy zatem publikowanie w internecie nie jest jakimś alibi dla autora postu?
Internetowych śmieci jest pełno, a do tego bywają obrosłe treściami plugawymi. Jest kwestią indywidualnej wrażliwości, na ile daną osobę dotykają takie wpisy. Wydaje mi się, że należy pracować nad upowszechnieniem tego rodzaju podejścia, w którym treść i forma postu o wiele więcej mówi o nadawcy, zwłaszcza jego poziomie, a ledwie śladowo o tym, kogo dotyczy. Wolność internetu powinna być zapisywana na rachunek piszących, a nie opisywanych bohaterów. I to właśnie piszący autorzy powinni być z niej rozliczani. Przy czym niekoniecznie prawnie – wystarcza ocena moralna, kulturalna i obyczajowa.
Czy ustalenie sprawcy, IP, nazwiska jest dużym problemem?