Dostawcy maszyn i usług górniczych załamują ręce. Powstanie Polskiej Grupy Górniczej (PGG) i dofinansowanie jej pieniędzmi od energetyki miało pomóc jej wyjść z kryzysu. Poprawa była widoczna już na początku roku, kiedy PGG chwaliła się, że wreszcie zarabia. Z tych pierwszych zysków od razu skorzystali górnicy – związki zawodowe wywalczyły dla nich po 1,2 tys. nagrody. Natomiast sytuacja dostawców nie poprawiła się wcale.
Kontrahenci PGG od dawna szorują po dnie, bo spółka w czasie kryzysu wydłużała terminy płatności nawet do 150 dni. To pogrążyło całą krajową branżę i stało się przyczyną upadłości najsłabszych firm.
– W tej kwestii nic się nie zmieniło. PGG najpierw wypłaciła nagrody załodze, a tuż po tym wystosowała do nas wniosek o wydłużenie płatności za usługi z 90 do 150 dni. To nie jest w porządku – mówi Marcin Sutkowski, prezes Bumechu, specjalizującego się w drążeniu wyrobisk podziemnych.
Światełko w tunelu
Ostatnie lata były dla firm zaplecza górniczego prawdziwą gehenną. Pogrążone w stratach spółki wydobywcze cięły inwestycje na potęgę i bezlitośnie przedłużały terminy płatności kontraktów do 120–150 dni.