Najbliższe dwa lata pokażą, czy świadomość wartości tej “realnej korzyści społecznej” z prywatyzacji wśród samych jej beneficjentów wzrosła, choćby pod wpływem akcji edukacyjnych prowadzonych przez resort skarbu. Czy też powtórzą się historie z lat 90., kiedy promesy odstąpienia świeżo nabytych walorów składano masowo od razu pod bramą zakładów. [wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/blog/2010/03/24/beata-chomatowska-test-rozsadku-pracownikow/]Skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]
Przestrogą mogą być doświadczenia pracowników KGHM, którzy pozbywali się swoich akcji za grosze na rzecz świadomych ich wartości “koników”. A potem załamywali ręce, widząc, że wyszli na tym jak Zabłocki na mydle, gdy ich cena poszła dziesięciokrotnie w górę. Niestety, dostępne w Internecie masowe oferty odsprzedaży akcji Tauronu, PZU czy PGNiG nastrajają raczej pesymistycznie.
Losy akcji pracowniczych będą też testem dla rządu, czy warto wprowadzać w życie program prywatyzacji pracowniczo-menedżerskiej, przyjęty pod koniec ubiegłego roku. Bo – jak w szlagierze Cugowskiego sprzed paru lat – do tego tanga trzeba dwojga. Do tej pory wiele wskazywało na to, że impulsem, który pchał załogi firm z udziałem Skarbu Państwa do czynnego udziału w prywatyzacji, była obietnica możliwości pierwokupu tych przedsiębiorstw. Gdy znikła z rządowego projektu – zapał do prywatyzowania osłabł. I nie tylko dlatego, że ciągle brak dostępu do preferencyjnych kredytów w BGK. Trudno angażować się jako właściciel w firmę, w której dotychczas było się tylko zatrudnionym na etacie, jeśli nie umie się właściwie oszacować tego, co dostaje się w niej za darmo.