Rz: Czy myśli pan, że światu grozi stagflacja? To słowo, które w komentarzach pojawia się coraz częściej, przeraża inwestorów. Przypomina najgorszy okres lat 70., kiedy recesja połączona była z dużym wzrostem cen i coraz wyższymi stopami procentowymi.
Marco Annunziata:
Nie wydaje mi się, żeby prawdziwa stagflacja była obecnie możliwa. Oznaczałoby to bowiem bardzo niski wzrost gospodarczy połączony z bardzo wysoką inflacją. Natomiast istnieje coś takiego jak presja stagflacyjna – niższy wzrost i wyższa inflacja. Ale w różnych krajach ten problem inaczej wygląda. W Stanach Zjednoczonych wzrost spowalnia, a inflacja jest wysoka. Lecz na dobrą sprawę 4,3 proc. wzrostu cen odnotowane w styczniu to jeszcze nie jest wielki kłopot. Myślę, że Fed dobrze robi, obniżając stopy procentowe i, moim zdaniem, będzie je dalej obniżał. Prawdopodobnie do poziomu 2 proc. Na rynkach wschodzących natomiast to inflacja jest największym problemem. Lecz z drugiej strony cieszą się one wysokim wzrostem gospodarczym. Może on oczywiście spowolnić. Ale o globalnej recesji nie ma mowy.
W jakiej mierze problemem dla światowej gospodarki mogą być rosnące ceny surowców? To one napędzają inflację w ostatnich miesiącach.
W przeszłości ceny surowców nie miały tak dużego znaczenia dla inflacji. Głównymi czynnikami przyczyniającymi się do wzrostu cen w dłuższym okresie były bezrobocie, ale też luka popytowa (czyli różnica między potencjalnym a realnym wzrostem gospodarczym) i podaż pieniądza. Z naszych badań przeprowadzonych na podstawie danych z lat 1987 – 2007 wynika, że czynniki fundamentalne tłumaczą zmiany inflacji w 75 proc. W jednej czwartej były to surowce. Teraz sytuacja jest nieco inna. Wzrost cen surowców ma charakter strukturalny i może być długotrwały. Dotyczy to zwłaszcza surowców rolnych, czyli żywności. Wynika to z rosnącego popytu w krajach rozwijających się.