Jak donosi „Rzeczpospolita” („[link=http://www.rp.pl/artykul/237061.html]Rosną straty firm na opcjach walutowych[/link]”, nr 297/2008, s. B1), straty firm na opcjach mogą sięgnąć nawet 9,2 mld zł. To hiobowa wieść dla polskiej gospodarki, która w 2009 r. będzie się zmagać nie tylko ze spowolnieniem i spadkiem eksportu, ale również z negatywnymi wynikami na nietrafionych transakcjach zabezpieczających. Informacje o stratach firm na transakcjach z bankami są przez niektórych traktowane jak torpeda wystrzelona w tonącą łódź podwodną. Pytanie o skalę zjawiska spędzało sen z powiek ekonomistom i powoli staje się jasne, że poziom rzędu 0,5 – 1 proc. polskiego PKB wcale nie jest nierealny.
Po listopadowych informacjach spółek giełdowych o potencjalnych stratach na transakcjach opcyjnych do szturmu przystąpili politycy. Pojawiły się tak mocne określenia jak „kłusownictwo finansowe” i „szatańskie kontrakty”. Czytając te wypowiedzi, można dojść do wniosku, że banki wymyśliły opcje jedynie po to, aby oszukać swoich klientów.
W rzeczywistości opcje są doskonałym instrumentem do efektywnego zabezpieczania pozycji walutowej przedsiębiorstw, z powodzeniem stosowanym na świecie od ponad 30 lat. Problem w tym, że trzeba je umiejętnie wykorzystywać. Straty wynikają z błędów popełnionych przez obie strony transakcji, ale to nie znaczy, że opcja jest złym produktem. Czy należy zabronić produkcji noży, bo ktoś zasztyletował kogoś w ciemnej uliczce?
[srodtytul]Rzeczywistość przerosła wyliczenia[/srodtytul]
Jakie więc błędy popełnili uczestnicy rynku? Przede wszystkim nikt nie przewidział skali osłabienia złotego. Ekonomiści słusznie wieszczyli, że mocny złoty w czasie zwiększającej się ogólnoświatowej awersji do ryzyka to stan niezwykle chwiejnej równowagi, ale wszyscy zostali zaskoczeni skalą i szybkością osłabienia krajowej waluty. Przypomnijmy: od lipca do października złoty osłabił się o ponad 50 proc. do dolara i ponad 20 proc. do euro.