Ustawa ma wprowadzić system dwóch państwowych egzaminów prawniczych. Pierwszy, zdawany przez absolwentów prawa, ma być przepustką na aplikację lub do zawodu doradcy prawnego. Obiema drogami – albo dwa i pół roku aplikacji, albo praktykowanie doradztwa przez pięć lat – będzie można, po zdaniu egzaminu numer dwa, dojść do uprawnień adwokata czy radcy.
[b]To już koniec dobrych wiadomości dla młodych prawników. Projektowany system rekrutacji na aplikacje byłby skomplikowany i gorszy dla nich.[/b] Dziś absolwent prawa wybiera sobie aplikację i zdaje na nią. Zda – jest przyjęty. Według nowych zasad każdy, kto zda, dostanie się na aplikację, niekoniecznie jednak na tę, którą wybrał, i w tym mieście, w którym chciałby ją odbywać. Taka byłaby cena za osiągnięcie celu projektu, czyli zapewnienie proporcjonalnego umieszczenia aplikantów w poszczególnych izbach adwokackich, radcowskich i notarialnych. Dziś np. w Warszawie uczy się kilka tysięcy, a w Radomiu zaledwie ponad 30. Ci pierwsi mają, zdaniem autorów projektu, gorsze warunki do szkolenia, co trzeba zmienić.
Sam egzamin byłby trudniejszy niż dziś. Sprawdzałby bowiem nie tylko wiedzę, ale i umiejętność stosowania prawa. Test ma się składać z 220 pytań (teraz 150), w tym 70 kazusów. Aby zdać, trzeba będzie prawidłowo odpowiedzieć na 150, w tym na 48 kazusowych.
Projekt nie podoba się zbytnio ani prawnikom z korporacji, ani tym działającym poza korporacjami, choć z krańcowo odmiennych powodów.
[srodtytul]Złe oceny[/srodtytul]
– Skutkiem jego wejścia w życie będzie nie tylko ograniczenie dostępu do zawodu radcy prawnego poprzez wielostopniowe egzaminy państwowe, ale też dezorientacja klientów – ocenia Paweł Jasiński, przewodniczący komisji ds. aplikacji warszawskiego samorządu radców. Jego zdaniem wprowadzenie doradców jako pełnomocników procesowych zagmatwa system świadczenia pomocy prawnej.