Niestety, działania poprzedniego ministra w zakresie zdobywania nowych rynków i spotkań międzynarodowych nie były wystarczająco intensywne. A dla Chińczyków kluczowe jest, kto reprezentuje drugą stronę. Wizyty na poziomie premiera i prezydenta otwierają lub zamykają rynek. Z całym szacunkiem dla wiceministrów, dla Chińczyków przełomowy poziom reprezentacji państwa zaczyna się od ministra.
W Chinach mogą się pojawić niedobory żywności, z powodu słabych zbiorów owoców czy wojen celnych z USA. Co to oznacza dla naszych eksporterów?
Te pięć minut faktycznie mogłoby być nasze. Wypadła chwilowo Brazylia, która dostarczała ponad 400 tys. ton mięsa do Chin. Odbieramy codziennie średnio dziesięć telefonów od chińskich firm, które chcą zamówić towar. Wprawdzie możemy tam wysyłać ograniczony asortyment, ale to akurat jest dla nas korzystne, bo na przykład filety w Chinach są tańsze od skrzydełek. Wszystko co ma kości, czyli skrzydełka, podudzia, jest towarem z górnej półki cenowej – odwrotnie niż w Europie. Dlatego nawet jeśli wejdzie tam dziesięć kolejnych firm z Polski, nie będą miały dziś żadnych problemów ze znalezieniem zbytu.
Co jest potrzebne, by w pełni wykorzystać szansę, jaką daje nasz – chwilowy – monopol w dostawach drobiu w Chinach, jeśli chodzi o kraje UE?
Niezbędna jest zaplanowana ofensywa rządowa. Spodziewamy się, że minister rolnictwa Jan Ardanowski wykorzysta okazję, jaką będą zbliżające się listopadowe Targi China International Import Expo w Szanghaju. Kluczowe może być pokazanie jego chińskiemu odpowiednikowi, że Polska strona z wielką determinacją oczekuje finalizacji dopuszczania kolejnych zakładów. Chińscy inspektorzy muszą przyjechać do Polski i odwiedzić te zakłady. Ale by delegacja chińska przyjechała do Polski, potrzebne jest skuteczne zaproszenie. Oczywiście, weterynaria je wysłała, ale nasz radca handlowy powinien teraz chodzić w Chinach od urzędnika do urzędnika i dopytywać się o datę przyjazdu. Tak robią inne kraje.
Jak ocenia pan polskie wsparcie dyplomatyczne dla eksporterów w Chinach?