Emmanuel Macron - sukces niezwykłej kampanii wyborczej

Emmanuel Macron wieńczy sukcesem najbardziej niezwykłą kampanię wyborczą V Republiki.

Aktualizacja: 07.05.2017 20:24 Publikacja: 07.05.2017 19:36

Uprawnionych do głosowania było 47 milionów Francuzów. Wyjątkowo wielu nie poszło do urn lub oddało

Uprawnionych do głosowania było 47 milionów Francuzów. Wyjątkowo wielu nie poszło do urn lub oddało nieważny głos.

Foto: AFP

Ministerstwo Spraw Wewnętrznych zmobilizowało w niedzielę 50 tys. policjantów i żandarmów, do których dołączyło przeszło 7 tys. wojskowych. Mieli zabezpieczyć potencjalne cele ataków terrorystycznych, w tym wszystkie punkty wyborcze w Paryżu. A jednak kilka minut po 14 trzeba było pilnie ewakuować Luwr: miejsce, które Macron wybrał, aby świętować zwycięstwo w niedzielny wieczór. Powód: podejrzana paczka, którą uznano za potencjalny ładunek wybuchowy.

Atak terrorystyczny mógł w ostatniej chwili zwiększyć poparcie dla Marine Le Pen, która obiecywała, że „radykalnie rozprawi się z Państwem Islamskim", m.in. całkowicie wstrzymując imigrację i deportując poza granice kraju wszystkich podejrzanych o radykalizm islamskich.

Ale to nie była jedyna próba wsparcia niedemokratycznymi metodami Le Pen. Zgodnie z prawem od północy w piątek obowiązywała we Francji cisza wyborcza. A jednak w sobotę i niedzielę media społecznościowe huczały od przecieków ze skrzynek e-mailowych sztabu Macrona, w tym pogłosek, że kandydat En Marche! wyprowadził poważne środki do rajów podatkowych.

Wszystko zaczęło się kilka minut przed północą w piątek. Lider ruchu En Marche! zdążył tuż przed wejściem w życie zakazu wypowiedzi ostrzec, że do sieci przedostały się dokumenty autentyczne pomieszane z podróbkami. Tropy, podobnie jak to było w amerykańskich wyborach prezydenckich, wiodą do Rosji: w jednym z dokumentów wykorzystano rosyjską wersję Excela, inny edytował niejaki Roszka Georgij Pietrowicz, specjalista zatrudniony w moskiewskiej firmie technologicznej Eureka CJSC. Ale w błyskawicznym rozprowadzeniu materiałów kluczową rolę odegrały skrajnie prawicowe portale w USA, które wcześniej popierały kampanię Donalda Trumpa.

Sama Le Pen oddała głos w miejscowości Henin-Beaumont przy granicy z Belgią, gdzie upadek zakładów przemysłowych doprowadził do rekordowego bezrobocia. To miał być jeszcze jeden sygnał, że kandydatka skrajnej prawicy występuje w obronie „ludu" przeciwko ekscesom „niekontrolowanej globalizacji", którą miałby reprezentować Macron (ten ostatni głosował zresztą w modnym kurorcie morskim Le Touquet nad Kanałem La Manche, gdzie ma dom). Ale ten manewr nie do końca się udał: gdy Le Pen wchodziła do lokalu wyborczego, cztery działaczki Femenu toples wdarły się na dach miejscowego kościoła i rozwinęły ogromny napis: „Marine au pouvoir, Marianne au desespoir" (Marine u władzy, Marianna w rozpaczy).

Nigdy wcześniej w wieczór wyborczy nowy prezydent nie świętował zwycięstwa na dziedzińcu Luwru. Macron zdecydował się na taki wariant po długim namyśle. Uznał, że plac Zgody zbytnio kojarzy się z prawicą: to tu w 1995 r. wiec zwycięstwa zwołał Jacques Chirac, a w 2007 Nicolas Sarkozy. Ale lider En Marche! wykluczył też plac Bastylii lub plac Republiki, emblematyczne miejsca „robotniczego Paryża", gdzie François Mitterrand w 1981 r. świętował zdobycie po raz pierwszy w V Republice dla lewicy Pałacu Elizejskiego. Macron chciał pokazać, że choć odcina się od skompromitowanej ekipy socjalistów (mimo że był ministrem gospodarki u François Hollande'a), nie jest też na pasku prawicy, wielkiego biznesu i finansjery (choć sam był menedżerem w banku Rothschilda).

– To były wybory, w których stanęły naprzeciwko siebie elity i klasy uboższe, żeby nie powiedzieć – oligarchia i lud. A trudno znaleźć kandydata, który bardziej należy do establishmentu niż Macron. Dlatego musi starannie ukrywać swoje pochodzenie – mówi „Rz" Jean-Thomas Lesueur, ekspert paryskiego liberalnego instytutu Thomasa More'a.

Macron nie zdobył zresztą Pałacu Elizejskiego na fali powszechnego entuzjazmu. O godzinie 17 do urn poszło tylko 65 proc. uprawnionych, o wiele mniej niż niemal 72 proc. w 2012 r. i 75,1 proc. w 21007 r. Ankieterzy spodziewali się zaś, że wśród tych, którzy pofatygowali się do urn, wielu odda głos nieważny.

Jednym z powodów takiej apatii było to, że do końca lider radykalnej lewicy Jean-Luc Mélenchon nie wezwał 6 milionów swoich zwolenników do głosowania na przywódcę ruchu En Marche!, a prawie 40 proc. zwolenników kandydata Republikanów François Fillona zapowiadało, że odda głos na Le Pen.

– Spodziewam się, że nawet 40 proc. wyborców albo nie pójdzie głosować, albo odda nieważny głos. A wielu pozostałych poprze Macrona nie z uwagi na jego program, tylko aby zablokować Marine Le Pen – uznał Lesueur.

Aby dodatkowo nie zniechęcać swoich zwolenników, Macron nie ujawnił, kto będzie jego premierem, choć szefa rządu musi wskazać już w tym tygodniu. Zdaniem Lesueura jedna z pogłosek mówi o dyrektor generalnej MFW Christine Lagarde, które wielu lewicowym wyborcom kojarzy się z drastycznymi programami oszczędnościowymi i aferami korupcyjnymi. Ale na liście potencjalnych premierów pojawia się także dotychczasowy minister obrony Jean-Yves Le Drian, deputowany Partii Socjalistycznej, który przeforsował w parlamencie reformę rynku pracy Macrona, Richard Ferrand czy lider centrystów François Bayrou, trzykrotny kandydat na prezydenta. A więc nie politycy, którzy byliby symbolami prawdziwej odnowy.

Ale ta kampania od początku była inna niż wszystkie. Zaczęła się od rezygnacji 1 grudnia ub.r. Hollande'a z ubiegania się o reelekcję, czego nie zrobił żaden z jego poprzedników. 24 stycznia tygodnik satyryczny „Le Canard Enchainé" ujawnił z kolei, że kandydat Republikanów, do tego momentu absolutny faworyt, Francois Fillon opłacał przez dziesięciolecia z funduszy publicznych żonę za fikcyjne etaty. To utopiło jego kandydaturę. Zaraz potem w sondażach niespodziewanie poszybował lider radykalnej lewicy Jean-Luc Mélenchon, spychając na margines kandydata Partii Socjalistycznej Benoît Hamona. Po raz pierwszy w V Republice do drugiej tury nie przeszedł więc kandydat żadnej z dwóch głównych partii kraju. Pytanie, czy teraz dotychczasowy establishment nie wróci tylnymi drzwiami. ©?

masz pytanie, wyślij e-mail do autora: jedrzej.bielecki@rp.pl

Ministerstwo Spraw Wewnętrznych zmobilizowało w niedzielę 50 tys. policjantów i żandarmów, do których dołączyło przeszło 7 tys. wojskowych. Mieli zabezpieczyć potencjalne cele ataków terrorystycznych, w tym wszystkie punkty wyborcze w Paryżu. A jednak kilka minut po 14 trzeba było pilnie ewakuować Luwr: miejsce, które Macron wybrał, aby świętować zwycięstwo w niedzielny wieczór. Powód: podejrzana paczka, którą uznano za potencjalny ładunek wybuchowy.

Atak terrorystyczny mógł w ostatniej chwili zwiększyć poparcie dla Marine Le Pen, która obiecywała, że „radykalnie rozprawi się z Państwem Islamskim", m.in. całkowicie wstrzymując imigrację i deportując poza granice kraju wszystkich podejrzanych o radykalizm islamskich.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 793
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 792
Świat
Akcja ratunkowa na wybrzeżu Australii. 160 grindwali wyrzuconych na brzeg
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 791
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 790