Ministerstwo Spraw Wewnętrznych zmobilizowało w niedzielę 50 tys. policjantów i żandarmów, do których dołączyło przeszło 7 tys. wojskowych. Mieli zabezpieczyć potencjalne cele ataków terrorystycznych, w tym wszystkie punkty wyborcze w Paryżu. A jednak kilka minut po 14 trzeba było pilnie ewakuować Luwr: miejsce, które Macron wybrał, aby świętować zwycięstwo w niedzielny wieczór. Powód: podejrzana paczka, którą uznano za potencjalny ładunek wybuchowy.
Atak terrorystyczny mógł w ostatniej chwili zwiększyć poparcie dla Marine Le Pen, która obiecywała, że „radykalnie rozprawi się z Państwem Islamskim", m.in. całkowicie wstrzymując imigrację i deportując poza granice kraju wszystkich podejrzanych o radykalizm islamskich.
Ale to nie była jedyna próba wsparcia niedemokratycznymi metodami Le Pen. Zgodnie z prawem od północy w piątek obowiązywała we Francji cisza wyborcza. A jednak w sobotę i niedzielę media społecznościowe huczały od przecieków ze skrzynek e-mailowych sztabu Macrona, w tym pogłosek, że kandydat En Marche! wyprowadził poważne środki do rajów podatkowych.
Wszystko zaczęło się kilka minut przed północą w piątek. Lider ruchu En Marche! zdążył tuż przed wejściem w życie zakazu wypowiedzi ostrzec, że do sieci przedostały się dokumenty autentyczne pomieszane z podróbkami. Tropy, podobnie jak to było w amerykańskich wyborach prezydenckich, wiodą do Rosji: w jednym z dokumentów wykorzystano rosyjską wersję Excela, inny edytował niejaki Roszka Georgij Pietrowicz, specjalista zatrudniony w moskiewskiej firmie technologicznej Eureka CJSC. Ale w błyskawicznym rozprowadzeniu materiałów kluczową rolę odegrały skrajnie prawicowe portale w USA, które wcześniej popierały kampanię Donalda Trumpa.
Sama Le Pen oddała głos w miejscowości Henin-Beaumont przy granicy z Belgią, gdzie upadek zakładów przemysłowych doprowadził do rekordowego bezrobocia. To miał być jeszcze jeden sygnał, że kandydatka skrajnej prawicy występuje w obronie „ludu" przeciwko ekscesom „niekontrolowanej globalizacji", którą miałby reprezentować Macron (ten ostatni głosował zresztą w modnym kurorcie morskim Le Touquet nad Kanałem La Manche, gdzie ma dom). Ale ten manewr nie do końca się udał: gdy Le Pen wchodziła do lokalu wyborczego, cztery działaczki Femenu toples wdarły się na dach miejscowego kościoła i rozwinęły ogromny napis: „Marine au pouvoir, Marianne au desespoir" (Marine u władzy, Marianna w rozpaczy).