W grudniu Donald Trump, wbrew swoim doradcom, po rozmowie z prezydentem Turcji Recepem Tayyipem Erdoganem zapowiedział wycofanie amerykańskiego kontyngentu z Syrii w związku z zakończoną zwycięstwem walką z Daesh. W Syrii Amerykanie wspierali Syryjskie Siły Demokratyczne (SDF), tworzone głównie przez Kurdów, w czasie walk z samozwańczym kalifatem w północnej części kraju. Tuż po ogłoszeniu przez Trumpa decyzji o wycofaniu się z Syrii do dymisji podał się sekretarz obrony Jim Mattis.
Jednak od tego czasu USA zaczęły łagodzić deklarację Trumpa. Waszyngton zaczął uzależniać wycofanie się z Syrii od zapewnienia bezpieczeństwa swoim kurdyjskim sojusznikom, przeciwko którym ofensywę zamierzały przeprowadzić siły tureckie. Turcja uznaje SDF, a konkretnie tworzące tę formację kurdyjskie Powszechne Jednostki Ochrony (YPG) za przedłużenie Partii Pracujących Kurdystanu (PKK) - separatystycznej kurdyjskiej organizacji działającej w Turcji, która została zdelegalizowana i uznana (również przez USA i UE) za organizację terrorystyczną.
W oświadczeniu z czwartku Sarah Sanders, rzeczniczka Białego Domu zapowiedziała, że "niewielka grupa sił mających utrzymywać pokój (peacekeeping) licząca ok. 200 żołnierzy pozostanie w Syrii przez pewien czas".
Decyzja miała zapaść po rozmowie telefonicznej Trumpa z Erdoganem. Biały Dom oświadczył, że obaj przywódcy zgodzili się, w kontekście Syrii, na dalszą koordynację ws. tworzenia strefy bezpieczeństwa w północnej Syrii.
Turcja chce, by w strefie bezpieczeństwa nie było żadnych przedstawicieli YPG.