Trudno znaleźć grupę zawodową, która nie upodobałaby sobie form zdrobniałych: bileciki do kontroli, proszę! – woła w tramwaju kontroler do pasażerów; za to wykroczenie grozi mandacik w wysokości 200 zł – poucza kierowcę policjant; może złotóweczkę dostanę? – pyta z nadzieją w głosie ekspedientka w sklepie; często nie wystarcza mi pieniążków do pierwszego – żali się koleżance emerytka, siedząc na ławce w parku; drugie danie będzie z kaszą czy ziemniaczkami? – dopytuje kelner, przyjmując zamówienie... Przykłady można mnożyć.
Najprościej mówiąc, wyrazy zdrobniałe to rzeczowniki tworzone za pomocą przedrostków: -ek (domek, rowerek), -ik (sklepik, dywanik), -yk (kocyk, chłopczyk), -ka (gałązka, wanienka), -ko (wiaderko, piwko). Są one tworzone bardzo regularnie, gdy chcemy wskazać niewielki rozmiar jakiejś rzeczy (stolik), pomniejszyć znaczenie czegoś (kłamstewko) czy zwrócić się pieszczotliwie do osoby bliskiej (synek). Czasem stają się też sposobem na wyrażenie pogardliwego stosunku do kogoś (profesorek, prezesik).
Dziś jednak zdrobnienia są w języku polskim stosowane także w sytuacjach co najmniej... niespodziewanych.
W języku urzędowym – kojarzącym się obywatelom ze skostniałością i formalizmem – również możemy odnaleźć całą gamę zdrobnień. I mowa tu oczywiście o przypadkach ich nadużywania, a nie poprawnego stosowania.
Można przypuszczać, że przyczyny nadmiernego posługiwania się zdrobnieniami przez urzędników są następujące: