Stare syberyjskie porzekadło mówi „litr nie alkohol, 1000 kilometrów nie odległość". Pierwszej części tego rosyjskiego pewnika sprawdzić nie bardzo mamy jak... Od dwóch dni przyklejeni jesteśmy do kierownicy. Nieustannie. Przerwy robimy na posiłki, na sen. Za to druga fraza przemawia do nas w sposób oczywisty, rzeczywisty, nie pozostawiający wątpliwości. Odległości na Syberii nie da się mierzyć... po europejsku, po polsku. Na dobę robimy właśnie około tysiąca kilometrów...
Gdy na starcie z Irkucka zdaliśmy sobie sprawę, iż do Jekaterynburga, a więc jeszcze przed Uralem, mamy trzy i pół tysiąca kilometrów, nie mieliśmy już żadnych złudzeń. Romantyzm tej drogi też już raczej przeszedł do historii. Zbyt ważna to droga dla gospodarki regionu. Opowieści o trudach przeprawy samochodowej przez Syberię można już między bajki włożyć. Szosa jest (jak na rosyjskie standardy) świetna. W większości nowa. Wiele miast omija obwodnicami. Nawierzchnia nie sprawiła by problemu nawet nisko zawieszonym pojazdom sportowym. Zniknęły „gruzawiki" czyli rozklekotane ciężarówki z poprzedniej epoki. Osobowe pojazdy produkowane w ZSRR też są już rzadkością. Wśród ciężarówek królują amerykańskie trucki, osobówki to przede wszystkim „japończyki". Kultura jazdy też zmieniła się nie do poznania w ciągu ostatnich kilku lat. Zniknęła drogówka, która jeszcze niedawno grabiła podróżnych.
Mijamy na przemian miasta nikomu niepotrzebne i te które prosperują wyśmienicie. Specyfiką poprzedniej Rosji były miasta oparte o pracę jednego giganta przemysłowego. Wiele z nich nadal działa tylko siłą politycznej decyzji i inercji, produkują nikomu niepotrzebne badziewie, ale Putin nie pozwala tych fabryk zamknąć. Dają utrzymanie tysiącom rodzin, dają ciepło zimą, a prowadzone na powierzchni rury ciepłownicze szpecą blokowiska, które i bez tego wyglądają jak slumsy. Jest fabryka, to jest pensja. Jest praca, to i przedszkola przyzakładowe działają. Prywatny handel rzęzi. Młodzież emigruje do bogatszych miast. Zostają rozgoryczeni starcy. I pozostawione pod opieką dziadków dzieci. Na drugim biegunie są z kolei miasta dobrej prosperity. Energetyka, niektóre gałęzie przemysłu ciężkiego, głównie związane ze zbrojeniówką, sektor paliwowy, trochę przemysłu chemicznego i wydobywczego dają zupełnie inną szansę. Takie miasta kwitną! Budownictwo mieszkaniowe tworzy od razu nowe dzielnice, które nie mają nic wspólnego z sowiecką brzydotą. Młodzież przesiaduje w macdonaldach i KFC, dorośli w centrach handlowych nie gorszych niż w Niemczech, rowerów nikt nie kradnie, petów na ulicy nie rzuca. Inna Rosja. Ta której nie znamy i której istnienia nie podejrzewamy.
Na wsi gorzej. Wyludnione osady, opuszczone, zapadają się w ziemię. Ziemia leży odłogiem. Czasem planowanym (przynajmniej oficjalnie), bo dotarła tu już moda na ekologię, nawozów używa się zdecydowanie mniej. Wiec stosuje się płodozmian, a ziemi pozwala się odpocząć. Jak w średniowieczu...
Mijamy kolejne syberyjskie giganty: Angarę, Jenisej, Ob, Irtysz. Rzeki potęgi. Wschód z zachodem komunikuje się szosą. Południe z północą ciągle wodą. Na rzekach spory ruch statków, barek.