Dlatego też są, jakie są. Powstał nawet pewien schematyzm, w uzasadnieniach pojawia się relacjonowanie, co kto powiedział i co było w opinii biegłego, a brakuje rozważań osobistych, nierozerwalnie związanych tylko z tą sprawą. Dlatego też powtórzę jeszcze raz: przy takich uregulowaniach, jakie są, nie widzę w swojej pracy miejsca dla asystenta. Idąc dalej, czy nie może sobie ktoś postawić pytania, jakimi sędziami są sędziowie mający za sobą wyłącznie doświadczenia z bycia asystentem? Ci przez lata wykorzystywani do przenoszenia na papier czyichś poglądów nie nabywają nawyku samodzielności podejmowania decyzji, analizowania, wyciągania wniosków i argumentacji. Wyrabia się w nich nawyk, by wykorzystywać swoją wiedzę tak, by sędzia czy patron był zadowolony. Mogę śmiało powiedzieć, że ja radze sobie sama z pisaniem uzasadnień. I choć zajmuje mi to, owszem, sporo czasu, to patrząc na statystyki, rozpoznaję porównywalną ilość spraw co sędziowie wspomagający się asystentami. Czyli widać, że taka pomoc nie wpływa na to, że sędzia z asystentem jest bardziej wydajny. Można by powiedzieć, że pewnie ma więcej czasu dla siebie, rodziny. To nie jest rzecz naganna, ale nie jest to też uzasadnienie do ich funkcjonowania w wymiarze sprawiedliwości.
Może jednak da się pani przekonać?
Nie. Nigdy nie poprosiłam o przydzielenie asystenta, bo w moim przekonaniu on mi pomóc nie może. Może mam staromodne spojrzenie na to, co to znaczy być sędzią, ale takie jest i po latach go nie zmienię. Ja w taki sposób funkcjonuję. Mam jednak świadomość, że świat poszedł w innym kierunku i być może przyjęty przez mnie model pracy nie jest najlepszy.
A gdyby zmienić regulacje dotyczące asystentów? W czym mogliby pomóc? Gdzie jest ta granica?
Podstawa to wprowadzenie jego personalnej odpowiedzialności za podejmowane działania. Mam na myśli określenie czynności, które podejmuje i firmuje swoim nazwiskiem. Należałoby się zastanowić, co mogłoby wchodzić w zakres takich działań, czy asystenci powinni być w każdym sądzie, czy może ograniczyć tę instytucję do wydziałów odwoławczych sądów okręgowych, apelacyjnych i Sądu Najwyższego. To mogłoby mieć sens. Ale w I instancji, gdzie sędziego obciąża wszystko – od rozstrzygnięcia o dowodach rzeczowych, którymi często są np. puste butelki, kosztach, a kończąc na rozstrzygnięciu wielowątkowej, często wieloosobowej sprawy – za wszystko tylko on ponosi odpowiedzialność. Może zamiast myśleć, jak wspomóc sędziego, ustawodawca powinien pomyśleć, jak go odciążyć od załatwiania pewnych spraw. Podam prosty przykład. Czy naprawdę sędzia sądu okręgowego musi się zajmować wnioskami o dostęp do tajemnicy bankowej w sprawie o oszustwo, np. na kwotę 18 zł? A takie właśnie do mnie trafiają. Gdyby zdjąć z sędziów takie obowiązki, mogłoby się okazać, że pomoc asystenta nie jest w ogóle potrzebna.
Wróćmy jeszcze na chwile do uzasadnień. Czy one naprawdę muszą liczyć aż kilkadziesiąt stron? Ktoś musi to potem godzinami czytać.