W cieniu ostrego sporu o Sąd Najwyższy, nagłaśnianego medialnie i żywo interesującego opinię publiczną oraz społeczność międzynarodową większość parlamentarna przeprowadza stopniowo kolejne zmiany w sądach powszechnych. Są często niedostrzegane czy bagatelizowane. Niesłusznie, bo kierunek jest stale ten sam, niekorzystny dla niezależności sądów i niezawisłości sędziów.
W przejmującym wierszu Kornela Filipowicza „Niewola" autor opisuje, „codziennie po trochu, w ilościach niezauważalnych", ogranicza się wolność, czasem nawet ją oddając („ale zawsze mniej, niż zabrano"), by pewnego dnia obudzić się już w systemie totalitarnym.
Czytaj także: Skutki braku sędziów w sądach
Mieli demokratyzować
Zachowując naturalnie proporcje, bo do totalitaryzmu jeszcze nam daleko, mechanizm zmian w sądownictwie jest identyczny z przedstawionym w wierszu. Etapami zmierza się do większej centralizacji władzy i uzależniania sądów, w tym sądownictwa dyscyplinarnego – od Ministerstwa Sprawiedliwości, kosztem uprawnień kolegialnych organów sądu i samorządu sędziowskiego. Wyraźnie też widać, jak instrumentalnie władza traktuje te ostatnie. Pozostają w danym kształcie i formie wtedy, gdy mogą się okazać użyteczne dla ministerialnych „reformatorów". Wybory personalne są honorowane zaś wyłącznie, gdy procedura demokratyczna doprowadzi do wyniku akceptowanego przez kierownictwo resortu. Ostatnim akordem tego procesu jest złożony 11 lipca 2018 r. przez posłów PiS projekt zmian wielu ustaw, m.in. ustawy o sądach powszechnych, który przybrał postać druku sejmowego nr 2731. Nieprzypadkowo wpłynął on akurat w okresie wakacyjnym, w czasie sporu o SN, bez żadnych konsultacji ze środowiskiem sędziowskim i pod płaszczykiem projektu „ustawy o zmianie ustawy o prokuratorze oraz niektórych innych ustaw".
Gdy obecna opcja szła do władzy, jednym z haseł w sferze wymiaru sprawiedliwości było zwiększenie demokratyzacji w sądach, zwłaszcza roli sędziów rejonowych. Wielokrotnie można było przeczytać i usłyszeć o podziale na „sędziów pałacowych" i „masy sędziowskie", nadmiernej roli prezesów sądów i ich rzekomo negatywnym wpływie na niezawisłość sędziowską. Niektórzy członkowie obecnego kierownictwa MS i sędziowie z Krajowej Rady Sądownictwa przed 2015 r. rozwodzili się szeroko, jak bardzo głos sędziów liniowych, zwłaszcza najniższego szczebla, jest ignorowany przez prezesów sądów i ówczesne władze resortu sprawiedliwości. Nawet po zmianie na szczytach władzy z ust Zbigniewa Ziobry czy Łukasza Piebiaka można było początkowo usłyszeć, że trzeba uniezależnić sędziów, zwłaszcza z sądów rejonowych, od prezesów sądów i wpływów politycznych. Teraz już wiemy, że było to tylko zagrywką propagandową oraz próbą skłócenia środowiska i skłonienia najliczniejszej grupy sędziów do poparcia kontrowersyjnych reform w sądownictwie poprzez wykreowanie konfliktu z sędziami wyższego rzędu. To się jednak nie udało, czego dowodem są wyniki głosowań na zebraniach i zgromadzeniach, zwykle druzgocące dla nowych prezesów i przeprowadzanych „reform". Widzimy już wyraźną tendencję do centralizowania władzy nad sądami poprzez wzmacnianie roli ministra sprawiedliwości i prezesów z jego nadania, przy aktywnym włączeniu w ten proces upolitycznionej nowej KRS i z jednoczesną stale postępującą marginalizacją roli organów kolegialnych. To wszystko naturalnie kosztem niezależności sądów i niezawisłości sędziowskiej.