Ostatni proces frankowiczów w Warszawie, który jest pokłosiem orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości UE w głośnej sprawie małżeństwa Dziubaków, pokazał, że polska Temida w dalszym ciągu nie jest przygotowana do procesów cieszących się dużym zainteresowaniem opinii publicznej. Na sprawę, którą z zapartym tchem obserwuje kilkaset tysięcy ludzi, przeznaczono nie więcej niż 30 wejściówek.

Czytaj także: Pozew zbiorowy nie pomoże frankowiczom

Większej widowni w wyznaczonej sali nie dało się pomieścić. Podobnie było przy okazji rozpatrywania przez sąd w Katowicach sprawy dyscyplinarnej sędziego Waldemara Żurka, dla wielu największego symbolu sędziowskiego oporu przeciw reżimowi PiS. Nic więc dziwnego, że na sali rozpraw wesprzeć go chciało wielu. Nic z tego, sala okazała się zbyt mała. A problem z wejściem miały takie znakomitości jak prof. Andrzej Rzepliński. Były prezes TK dostał się na salę tylko dzięki uprzejmości pewnej kobiety, która oddała mu swoją wejściówkę. W czasach szybkiego przekazu, internetu i mediów społecznościowych pojawili się medialni sędziowie, którzy chętnie wyrażają swoje opinie na portalach społecznościowych, a „sędzia obywatelski" walczy o praworządność i wolne sądy. Dużo piszą i mówią głównie w telewizji, jednak nie przekłada się to na podobną aktywność na sali sądowej. Żyjemy w tym samym świecie. I sędzia, i przewodniczący wydziału czy prezes dobrze wiedzą, który proces może cieszyć się zainteresowaniem publiczności. Tymczasem ludzie Temidy zachowują się, jakby mieli przepaskę na oczach również w tej kwestii. To wielki błąd, że nie dostrzegają pozytywnej mocy publicznego procesu. Szansy obalenia zarzutu wyobcowania, pokazania kultury prawnej, mechanizmów procesu, bliskości z obywatelem, który może poczuć, że Temida jest integralną częścią życia społecznego. Jest za to obojętność na pokazanie tego dobra albo pospolity strach przed wyjściem z procesem do tłumu, jeżeli nie ma takiej konieczności.

Kiedy przed laty w Norwegii sądzono Andersa Breivika, zabójcę 86 osób na wyspie Utoya, władze dobrze oceniły wagę społeczną tego procesu. W interesie publicznym zadbano nie tylko o to, aby proces na żywo mogło obejrzeć jak najwięcej ludzi. Jego przebieg transmitowano także na wynajętych w halach sportowych telebimach, aby Norwegowie zobaczyli, jak ludobójcy wymierzana jest sprawiedliwość. To dobra lekcja. Sąd nie powinien bać się zainteresowania opinii publicznej, wręcz przeciwnie, ma czerpać z niego siłę. Codziennie jest szansa, aby to zmieniać.