Czy brzmi to absurdalnie? Być może dla wielu z nas dość surrealistycznie. Nie był to jednak pomysł wymyślony na kolanie przez jakiegoś domorosłego fantastę, ale zaproponowana 11 stycznia 1917 r. prezydentowi Thomasowi Woodrowowi Wilsonowi koncepcja niepodległego państwa polskiego autorstwa samego Ignacego Jana Paderewskiego. Republika i monarchia w jednym, federacja i jednocześnie jednolita struktura państwowa, jedno państwo i wiele narodów, kultur i języków. A wszystko to wzorowanie na amerykańskiej Unii, którą powołał do życia w 1776 r. Kongres Kontynentalny 13 północnoamerykańskich byłych kolonii brytyjskich.

Na pierwszy rzut oka koncept Paderewskiego wydawał się pełną sprzeczności utopią. Jak bowiem połączyć ze sobą zupełnie przeciwstawne formy ustrojowe państwa? Czy Paderewski zatracił poczucie rzeczywistości? Jego zamysł wcale nie był tak niedorzeczny. Monarchistyczno-republikańska koncepcja federacji Stanów Zjednoczonych Polski była przecież nawiązaniem do I Rzeczypospolitej. Już 16 lutego 1358 r. w akcie wierności złożonym w Sieradzu przez przywódcę konfederacji wielkopolskiej Macieja Borkowica pojawiło się po raz pierwszy określenie Rzeczpospolita w odniesieniu do państwa, którym władał król Kazimierz Wielki.

Formalnie od 20 stycznia 1320 r., kiedy po 180 latach rozbicia dzielnicowego dzwony krakowskie ogłaszały światu koronację Władysława Łokietka na króla Polski, państwu temu przywrócono łacińską nazwę Regnum Poloniae. Wtedy właśnie w wyniku uznania przez rycerstwo i duchowieństwo władzy praprawnuka Bolesława Krzywoustego, zakończyły się w Polsce rządy określane jako monarchia patrymonialna i rozpoczęła się epoka monarchii stanowej. Od tej pory władca musiał się zatem liczyć ze zdaniem rycerstwa i duchowieństwa. Po latach rządów dwóch ostatnich Piastów i objęciu tronu polskiego przez Andegawenów gwałtownie zaczęła się rodzić owa dziwna Rzeczpospolita – królestwo, którym nie mieli władać monarchowie, ale zjazdy, sejmy i sejmiki. Od 1386 do 1572 r. trwała dla Polski niezwykle pomyślna 186-letnia epoka, kiedy na tronie wawelskim zasiadało siedmiu królów z dynastii jagiellońskiej. Była to jednak dynastia, która za dziedziczenie korony musiała zapłacić aż 16 przywilejami szlacheckimi, z wolna decentralizującymi władzę królewską. Ostatni z nich, podpisany przez Zygmunta Starego przywilej z 1538 r., wprowadzał zakaz usuwania przez króla szlachty z urzędów. Oznaczało de facto przejęcie administracji państwa przez najmniej liczną warstwę społeczną (ok. 10 proc. populacji), która zapewniła sobie pełnię praw obywatelskich. Pozbawieni niemal wszystkich praw chłopi stanowili 67 proc. populacji, a mieszczanie 23 proc. Dla porównania w tym samym czasie w Anglii tytułem szlacheckim posługiwało się zaledwie ok. 3 proc. społeczeństwa.

W dobie monarchii elekcyjnej 11 królów koronowanych po śmierci Zygmunta Starego (nie licząc Anny Jagiellonki) powoli traciło wszystkie pozostałe atrybuty władzy. W tym dziwnym systemie ustrojowym, monarcha coraz częściej zaczynał pełnić rolę kogoś w rodzaju prezydenta, tak jak zapewne wyobrażał to sobie Ignacy Jan Paderewski.

Jego koncepcja przedstawiona prezydentowi Wilsonowi wcale nie była więc tak egzotyczna. Wielki pianista pragnął powstania republiki, która nie utraciłaby duchowej łączności z przeszłością. Kto wie, być może sam siebie widział u steru takiego państwa? Ale to nie tytulatura głowy państwa w tym projekcie była najważniejsza. Założyciel najlepszej polskiej gazety miał wizję federacyjnego państwa prawa, w którym konstytucja pełniłaby, podobnie jak w USA, rolę świętego kodeksu praw i obowiązków wszystkich stanów i mniejszości zamieszkujących to państwo. I choć odwoływał się do królewskiej tradycji, widział oczami wyobraźni nowoczesne europejskie państwo, które niczym Republika Helwecka nie tylko stosuje, ale przede wszystkim rozumie, czym jest demokracja.