Ryszard Bugaj: Reanimacja państwa narodowego

Liberalno-lewicowe elity żyją nadzieją, że fala populistycznego buntu wyhamuje bez przebudowy ustrojowej formuły, że wystarczy doraźnie skonsolidować polityczne siły. To ryzykowna strategia. Czy jednak istnieje dla niej jakaś racjonalna alternatywa? – zastanawia się ekonomista i były polityk.

Aktualizacja: 18.11.2018 19:30 Publikacja: 18.11.2018 18:33

Ryszard Bugaj: Reanimacja państwa narodowego

Foto: Fotorzepa/ Darek Golik

Od kilku dekad suwerenne państwo narodowe doświadcza erozji. Jest to konsekwencja globalizacji, podważającej zdolność państwa do oddziaływania na gospodarkę i ograniczająca autonomię narodowej kultury. To także rozpowszechnione po II wojnie światowej przekonanie, że państwo narodowe łatwo pada łupem nacjonalistów. Znaczenie ma też powiększenie się problemów, których rozwiązanie przekracza możliwości pojedynczego państwa – jak choćby postępujące ocieplenie klimatu.

Erozja narodowego państwa przez wielu uznana została za proces obiektywny i nieodwracalny, a przez niektórych także za pozytywny. Jednak w ostatnich latach narasta sprzeciw. W Europie rosną w siłę prawicowe ruchy kontestujące integrację, a w USA tryumfuje Donald Trump. Środowiska liberalno-lewicowe biją na alarm i mówią o recydywie faszyzmu. Pogłębia się polityczna polaryzacja. Dotyczy to także Polski.

Skutki globalizacji

Zagrożenie narodowym radykalizmem jest realne. Ale on jest dynamiczny nie dlatego, że pojawili się sprawni demagodzy. Globalizacja w gospodarce przesądza, że pracownicy w krajach wysoko rozwiniętych muszą konkurować z pracownikami w krajach peryferyjnych. To sprzyja obniżce kosztów i wzrostowi wydajności pracy. Zarazem zmienia proporcje podziału dochodów, preferując kapitał – ze swej istoty mobilny – kosztem pracy. Międzynarodowe korporacje uzyskały ogromną nieformalną władzę i często unikają płacenia podatków. Gwałtownie rosną nierówności dochodowe i majątkowe. Światowa gospodarka nie rozwija się z tego powodu szybciej. Przeciwnie, relatywnie słaby popyt konsumentów stwarza limit dla wzrostu produkcji i pobudza spekulacyjne „innowacje" na rynku kapitałowym. Wszystko wskazuje na to, że ostatni kryzys – nie wiadomo, czy definitywnie pokonany – był konsekwencją tych przekształceń. Zglobalizowany współczesny kapitalizm produkuje niezadowolenie dużych grup społecznych. Ale niezadowolenie wynika także z innych powodów.

Fala populizmów

Elity (polityczne, medialne i intelektualne) słusznie postrzegane są jako beneficjenci i aroganccy animatorzy systemu, który nie wypełnia aspiracji dużych grup. Brukselska biurokracja i liberalne media są przez rosnącą część obywateli (wyborców) traktowani jak funkcjonariusze systemu, pełniący kierownicze funkcje bez społecznego przyzwolenia.

Sprzeciw wielu budzi też liczna obecność w niektórych krajach imigrantów. Wynika to nie tylko z konkurencji na rynku pracy, ale też z poczucia kulturowej obcości. Niechęć do akceptacji imigrantów jest obecna także w krajach, gdzie właściwie ich nie ma – to obawa przed tym, że się pojawią.

Niezadowolenie (przede wszystkim w grupach plebejskich) jest przyczyną, dla której ruchy populistyczne – głównie partie skrajnie prawicowe – zyskują poparcie, przesuwając się z marginesu do centrum sceny politycznej. Chyba żadna z tych partii nie przedstawiła jednak spójnej propozycji programowej, ale niektóre ich doraźne decyzje – np. w Polsce lub na Węgrzech – zyskują akceptację.

Liberalno-lewicowe elity żyją nadzieją, że fala populistycznego buntu wyhamuje bez przebudowy ustrojowej formuły, że wystarczy doraźnie skonsolidować polityczne siły. To ryzykowna strategia. Czy jednak istnieje dla niej jakaś racjonalna alternatywa? Czy państwo może pozytywnie odpowiedzieć na krytycyzm swoich obywateli? Taka ewentualność wymaga rozważenia. To kwestia szczególnie ważna w Polsce, bo są podstawy, by prognozować, że negatywne konsekwencje globalizacji są dopiero przed nami. Dotychczas polscy pracownicy – z racji niskiego zaawansowania rozwojowego gospodarki – byli raczej beneficjentami globalizacji i odnosili duże korzyści z racji członkostwa Polski w Unii Europejskiej.

Śmietnik historii

Przez ponad 120 lat przed 1918 rokiem, Polacy w większości dążyli do odzyskania własnego suwerennego państwa. Dwudziestolecie międzywojenne przyniosło sukcesy, ale też rozczarowania. Bilans nie jest jednoznaczny. Z pewnością korzystniej należy oceniać okres po 1989 r. W gospodarce – chyba pierwszy raz od XVI w. – Polska zaczęła doganiać kraje wysoko rozwinięte. To z pewnością pozostaje w związku z odrzuceniem totalnego państwa. Liberalne elity uznają, że ten proces był całkowicie racjonalny, choć nie dość konsekwentny. Uznają, że powinien być kontynuowany – nie tylko na polu gospodarki.

Prominentny intelektualista obozu liberalno-lewicowego w Polsce porównał swego czasu suwerenne narodowe państwo do parowej lokomotywy, uznając, że dla obydwu jest miejsce na śmietniku historii. Nie on jeden przyjmuje, że współcześnie państwa narodowe (niekoniecznie etniczne) – także polskie państwo – mają do odegrania co najwyżej marginalną rolę. Przyszłość według przedstawicieli tej orientacji należy do globalnego rynku i do podmiotów ponadnarodowych, takich jak UE. Z tej perspektywy oczekiwanie tych wszystkich, którzy wiążą nadzieje z selektywną choćby reanimacja państwa lub tylko uznają za niecelowy postępujący jego demontaż, jawią się jako utopijne.

Oświecona oligarchia

W Polsce przeciwnicy reanimacji (lub tylko powstrzymania procesu ograniczania) funkcji narodowego państwa jako alternatywę widzą przede wszystkim ich transfer na rzecz UE. Milcząco przyjmują założenie, że Unia jest – lub będzie się stawać – podmiotem demokratycznym. To założenie ani jako konstatacja, ani jako prognoza nie wydaje się uprawnione. Demokracja w każdym państwie narodowym jest zakorzeniona w jego historii i kulturze – zawsze ma swoją szczególną tożsamość. Unia Europejska, w takiej mierze, w jakiej jest bytem odrębnym od sumy jej członków, powinna chyba być identyfikowana jako oświecona (liberalna) oligarchia. W praktyce władza w Unii należy do wyłanianego w drodze kooptacji brukselskiego establishmentu. Europejski parlament jest instytucją tyleż kosztowną, co wyposażoną w ograniczone kompetencje.

Nie istnieje europejski demos. Wyborcy nie dzielą się na zwolenników socjaldemokratów, liberałów czy konserwatystów, ale na Polaków, Niemców, Włochów. Może w przyszłości to się zmieni, ale w dającym się przewidzieć czasie nie sposób tego zakładać. Realna demokracja przedstawicielska w UE to utopia. Niektórzy zwolennicy federalnej Europy motywowani są szlachetnymi ideami, inni interesami (nieraz biznesowymi). I jedni, i drudzy nie mogą liczyć na przyzwolenie społeczeństw europejskich krajów. Przywiązanie do demokracji to – trzeba mieć nadzieję – pierwszy powód sprzeciwu wobec postulatu likwidacji narodowego państwa.

Kryzysy końcami epok

Drugi argument za państwem narodowym jest tyleż ważny co kontrowersyjny. Wszystko zależy od odpowiedzi na pytanie, czy narodowe państwo dysponuje (może dysponować) instrumentami racjonalnego stymulowania rozwoju gospodarki. W ekonomii padają sprzeczne odpowiedzi. Niektóre są wyważone i zniuansowane, inne kategoryczne. Odpowiedzi zmieniają się też w czasie. Przez kilka powojennych dekad dominowała ekonomia keynesowska, upatrująca w działaniach państwa warunek konieczny sprawnego funkcjonowania gospodarki. Potem przez kilka dekad dominowała doktryna neoliberalna, zalecająca powstrzymanie się państwa od obecności w gospodarce.?Zarówno na końcu epoki keynesowskiej, jak i okresu neoliberalizmu przyszedł kryzys. Nie ma powrotu do klasycznych zaleceń keynesizmu, ale nie sposób zakładać też (choć są tego zwolennicy) kontynuacji polityki neoliberalnej.

Nie ma tu miejsca na szerszą argumentację. Przyjmuję, że kraj taki jak Polska (z gospodarką „doganiającą") może i musi (mimo ryzyka) posłużyć się instrumentami polityki państwa w celu wsparcia rozwoju. Państwo powinno dysponować zarówno instrumentami polityki monetarnej, co implikuje posiadanie własnej waluty, jak i fiskalnej (niezależny budżet i podatkowe władztwo). Państwo powinno też zachować (a może rozszerzyć) oddziaływanie bezpośrednio na sektor przedsiębiorstw.

Niesolidarna federacja

Ważne pytanie, istotne w kontekście stosunku do narodowego państwa, dotyczy społecznej solidarności. Istnienie „instytucji opiekuńczych" zakłada redystrybucję dochodów. Czy można uzyskać na nie przyzwolenie poza państwem narodowym, w którym emocjonalne więzi między ludźmi są istotne? Współczesne „instytucje opiekuńcze" pochłaniają ogromne środki. Czy można sobie więc wyobrazić, że np. Niemcy sfinansują polskie „państwo opiekuńcze"? Pytanie retoryczne. Owszem, w UE działają mechanizmy redystrybucji dochodów (Polska ciągle jeszcze jest ich beneficjentem), ale mają marginalny charakter (cały budżet Unii to tylko 1 proc. jej PKB) i ciągle są kwestionowane. Istnieje kolizja między postulatem federalizacji Unii a utrzymaniem państw opiekuńczych, choć można sobie też wyobrazić federację „ułomną", nieobejmującą wspólnotowego finansowania instytucji opiekuńczych.

Gotowi na najgorsze

Wydaje się, że państwo narodowe jest też niezbędne w funkcji ochrony bezpieczeństwa. Jakkolwiek – dzięki Bogu – nie widać militarnego zagrożenia dla Polski. Nie wydaje się, by płynęło ono nawet z Rosji. Mamy z tym krajem złe relacje, ale na zakończenie II wojny światowej Rosja przesunęła się na zachód tyle, ile chciała. Utraciła te zdobycze po rozpadzie Związku Sowieckiego i z tym się nie pogodziła, ale presja skierowana jest na Ukrainę. Nie bez znaczenia jest i to, że w Polsce (inaczej niż na Ukrainie czy w krajach nadbałtyckich) nie ma „rosyjskiej partii". Nie znaczy to, że bezpieczeństwo możemy oprzeć wyłącznie na solidarności państw NATO. Bezustanne powoływanie się na art. 5 traktatu jest rozsiewaniem złudzeń. Czy gdyby dzisiaj Rosja rozpoczęła „hybrydową" wojnę z Polską, to moglibyśmy liczyć na stanowcze kroki np. krajów południa Europy?

Polska nie jest zdolna do samodzielnego przeciwstawienia się militarnej agresji Rosji i przynależność do sojuszu NATO jest ważna, ale nasze realne bezpieczeństwo wymaga też własnej obrony – potencjalny agresor musi wiedzieć, że cena podporządkowania sobie Polski jest wysoka, nawet gdyby sojusznicy zawiedli.

Więcej niż dwie opcje

Odpowiedź na pytanie o państwo narodowe (podkreślmy, to nie znaczy etniczne) nie musi i nie powinna zamykać się w formule zero-jedynkowej. Kluczowe jest określenie zakresu funkcji państwa narodowego, co nie wyklucza uznania, że w pewnym zakresie powinno ono abdykować na rzecz rynku lub organizacji ponadnarodowych. Ważne jest przyjęcie, że każda kwestia wymaga konkretnej oceny. Jesteśmy chyba daleko od tej formuły debaty, która jakże często jest redukowana właśnie do wyboru zero-jedynkowego: jeżeli jesteś np. za państwową kontrolą przepływu kapitału, to znaczy, że jesteś komunistą, a jeśli jesteś przeciwko przystąpieniu do strefy euro, to pewnie jesteś za wystąpieniem z UE. Są oczywiście zwolennicy wystąpienia Polski z Unii, ale jest też grupa (głównie liberalne elity) zwolenników federalnej Unii i obecności Polski w takiej strukturze. Na szczęście rozległy środek nie sprzyja „ekstremistom".

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Od kilku dekad suwerenne państwo narodowe doświadcza erozji. Jest to konsekwencja globalizacji, podważającej zdolność państwa do oddziaływania na gospodarkę i ograniczająca autonomię narodowej kultury. To także rozpowszechnione po II wojnie światowej przekonanie, że państwo narodowe łatwo pada łupem nacjonalistów. Znaczenie ma też powiększenie się problemów, których rozwiązanie przekracza możliwości pojedynczego państwa – jak choćby postępujące ocieplenie klimatu.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Dubravka Šuica: Przemoc wobec dzieci może kosztować gospodarkę nawet 8 proc. światowego PKB
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Zaremba: Sienkiewicz wagi ciężkiej. Z rządu na unijne salony
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?