W środę 15-letnia Alexandra Macesanu łapała okazję, chcąc dojechać z miejscowości Caracal do swej rodzinnej wsi Dobrosloveni na południu Rumunii. Nastolatka trzykrotnie dzwoniła na numer 112. Alarmowała, że została porwana, przekazując służbom informację o miejscu, w którym była przetrzymywana. "Muszę kończyć, on nadchodzi" - powiedziała podczas ostatniej rozmowy, po czym kontakt z nią się urwał.

Policja nie zareagowała na telefony Macesanu, a do akcji wkroczyła po 19 godzinach. W sobotę funkcjonariusze zatrzymali 65-letniego mechanika. Gheorghe Dinca został aresztowany na 30 dni po tym, jak na jego posesji znaleziono zwłoki dwóch nastolatek oraz biżuterię Alexandry Macesanu, rozpoznaną przez członków rodziny porwanej. Policja podejrzewa, że szczątki odkryte w domu zatrzymanego należą do zaginionej w kwietniu 18-latki.

Opieszałość policji w sprawie Macesanu wywołała w Rumunii powszechne oburzenie. W sobotę w wielu miastach odbyły się protesty, największy - w Bukareszcie. - Sprzeciwiamy się obojętności tych u władzy, ich niekompetencji i braku empatii - oświadczyli organizatorzy protestu. Mieszkańcy Bukaresztu składali kwiaty i zapalali znicze przed siedzibą ministerstwa spraw wewnętrznych. Uczestnicy demonstracji nieśli transparenty z hasłami "Macie krew na rękach" oraz "Rumunia jest zabijana".

Premier Rumunii Vasilica-Viorica Dancila zdymisjonowała szefa policji Ioana Budę oraz dwóch wysokich rangą urzędników regionalnej administracji. Zapowiedziała przeprowadzenie referendum w sprawie zaostrzenia kar dla pedofilów, gwałcicieli i morderców.