W najnowszej interpretacji fiskus twierdzi, że jeśli pracownik zadzwoni od czasu do czasu ze służbowego telefonu do rodziny albo okazjonalnie skorzysta do celów prywatnych ze służbowego laptopa, nie ma z tego korzyści. Nie musi więc płacić podatku.

Czytaj także: Fiskus nie zarobi na służbowych telefonach

 

Firmy wielokrotnie tłumaczyły fiskusowi, że nie jest możliwe ustalenie na podstawie billingu kosztów przeprowadzonych rozmów, bo płacą operatorowi stały abonament, a umowa nie określa kosztu jednej minuty rozmowy (zresztą w ramach abonamentu można przeprowadzić ich nieograniczoną ilość). Ten jednak nie ustępował. Nie interesowały go techniczne problemy z wyliczaniem przychodu. To był kłopot firm. Dochodziło więc do kuriozalnych sytuacji, gdy pracodawcy tracili całe dnie na ustalenie przychodu, od którego wychodził nieraz groszowy podatek. A że na pracę zaangażowanych w te wyliczenia firma musiała wydać kilkadziesiąt razy więcej – kto by się tym przejmował.

Na szczęście fiskus zmienił zdanie. Nie cieszyłabym się jednak nadmiernie. Wiele już razy po serii niekorzystnych interpretacji, pojawiały się korzystne. A potem był znów zwrot akcji. Przykład to pracownicze kwatery. Raz od pracowników, którym pracodawca zwraca pieniądze za nocleg w czasie wykonywania zadań, fiskus chciał podatku, innym razem nie, by potem znów go żądać. Tak to właśnie łaska fiskusa na pstrym koniu jeździ. Ogólnie jednak chce mieć daninę od wszystkiego. Jedziesz służbowym autem – płacisz. Dzwonisz ze służbowego telefonu – też powinieneś. Cokolwiek zrobisz, natychmiast pojawia się domniemanie, że odniosłeś korzyść. A ta oznacza działkę dla fiskusa. I najlepiej, żebyś sam ją wyliczył. Nawet gdy to niemożliwe. Takie podejście mnie nie dziwi: w końcu z punktu widzenia fiskusa każda praca jest lekka, jeśli nie wykonuje jej sam.