Terlikowski: Herezje purpuratów

Walka, którą można obserwować w Watykanie na synodzie poświęconym rodzinie, nie dotyczy tylko doktryny, ale również tego, czy Kościół w przyszłości będzie bardziej wspólnotą czy biurokracją. I tego, czy rząd dusz ma być sprawowany na wzór rodziny czy korporacji.

Aktualizacja: 25.10.2015 07:09 Publikacja: 23.10.2015 02:00

Terlikowski: Herezje purpuratów

Foto: AFP

Od kilkunastu dni na bieżąco śledzę wydarzenia w Watykanie. I choć momentami włosy stają mi dęba, to nie jestem szczególnie zaskoczony tym, że część hierarchów głosi jawne herezje, a inni opowiadają się za rozwiązaniami, które już dawno zostały sfalsyfikowane w innych wspólnotach chrześcijańskich. Nic w tym nowego. Hierarchowie Kościoła nie są wolni od pokusy fałszu, a były czasy, gdy to właśnie świeccy bronili prawdziwej doktryny przed zwolennikami herezji w biskupich purpurach. Św. Tomasz Morus, świecki prawnik, głosił prawdę o nierozerwalności małżeństwa swojego króla, gdy większość angielskich biskupów zaakceptowała nie tylko rozwód i ponowny ożenek, ale nawet zerwanie z Rzymem. Również w czasie kontrowersji ariańskiej w IV wieku to raczej świeccy niż biskupi bronili trynitarnej doktryny.

I teraz jest podobnie. Najlepsze wystąpienia na synodzie mają świeccy audytorzy, którzy nie obawiają się przypominać zatroskanym o rozwodników i homoseksualistów hierarchom, że tematem synodu miało być małżeństwo i że wciąż jeszcze w Kościele jest masa zdrowych małżeństw, które mają dzieci, a także ludzi, którzy – choć zostali porzuceni – zachowują wierność przysiędze, którą złożyli. Świeccy wreszcie przypominają, że prawdziwym miłosierdziem wobec grzeszników jest wskazanie im grzechu i wezwanie do nawrócenia.

Skąd taka odwaga audytorów, która kontrastuje z miękkim i politycznie poprawnym gadaniem znaczącej części zachodnich hierarchów? Odpowiedź jest dość prosta. Otóż wierni reprezentują żywą strukturę wiary, a nie kościelną biurokrację. Ich celem nie jest zapewnienie sobie wiernych, pozyskanie płatników podatku kościelnego (co pozostaje istotnym elementem zaangażowania choćby biskupów niemieckich) ani nawet utrzymanie struktury zatrudnienia (a warto przypomnieć, że tylko niemiecki Caritas zatrudnia więcej osób niż koncern Volkswagena) w kościelnej korporacji. Ich nie zaatakują media i nie spowoduje to odpływu wiernych płacących podatki. Słowem, oni mogą i chcą jasno wskazywać wiarę, a nie zajmować się liczeniem słupków.

Piszę o tym, bo nie trzeba być geniuszem, by w staraniach sporej rzeszy zachodnich biskupów dostrzec większą troskę o pieniądze niż o wierność doktrynie. W przypadku biskupów niemieckich widać to najlepiej, bo... episkopat tego kraju jasno postanowił, że jeśli ktoś przestanie płacić podatek kościelny, to zostanie uznany za apostatę i pozbawiony prawa nie tylko do komunii świętej, ale nawet do katolickiego pogrzebu.

I choć Watykan za czasów św. Jana Pawła II jasno zakazał Niemcom stosowania tej praktyki, to nic się nie zmieniło. Nadal osoba przestająca płacić podatki jest traktowana jak ktoś, kto zaparł się wiary w Chrystusa. Dla odmiany – rozwodnika w ponownym związku czy homoseksualistę w związku partnerskim, choć obie te postawy są całkowicie sprzeczne z jasnym nauczaniem Ewangelii i Tradycji, niemieccy biskupi są skłonni przygarnąć do serca i udzielać im komunii. I to mimo że św. Paweł jasno wskazał, iż cudzołożnicy i mężołożnicy nie odziedziczą Królestwa Bożego, a niegodne przyjmowanie komunii to świętokradztwo, także prowadzące do potępienia.

Takie drobiazgi biskupów nie ruszają, mają oni bowiem świadomość, że urażenie rozwodników czy homoseksualistów może ich kosztować utratę kolejnych setek tysięcy wiernych. A to przekłada się na ogromne kwoty. No tak, klient nasz pan.

Kłopot polega jednak na tym, że myślenie korporacyjno-ekonomiczne pogrążyło już wiele zachodnich wspólnot chrześcijańskich.

Anglikanie, którzy w zagłaskiwaniu grzeszników i przekonywaniu, że grzech nie jest grzechem, posunęli się o wiele dalej niż niemieccy hierarchowie, zamykają setki świątyń i w Wielkiej Brytanii tracą już jakiekolwiek wpływy. W Stanach z episkopalianami jest podobnie, a anglikanizm rozwija się tylko w Afryce, gdzie biskupi mają świadomość, że chrześcijaństwo ma sens tylko wówczas, gdy jest znakiem sprzeciwu. I ta wiedza powinna towarzyszyć biskupom na synodzie. Szczególnie że dokładnie to samo zjawisko widać w Kościele katolickim. Nastawienie na logikę zysku (nazywaną dla niepoznaki logiką miłosierdzia) zabiło już Kościół niemiecki czy holenderski. Kościół zaś trwa tam, gdzie głosi całą, także niewygodną, Ewangelię.

Od kilkunastu dni na bieżąco śledzę wydarzenia w Watykanie. I choć momentami włosy stają mi dęba, to nie jestem szczególnie zaskoczony tym, że część hierarchów głosi jawne herezje, a inni opowiadają się za rozwiązaniami, które już dawno zostały sfalsyfikowane w innych wspólnotach chrześcijańskich. Nic w tym nowego. Hierarchowie Kościoła nie są wolni od pokusy fałszu, a były czasy, gdy to właśnie świeccy bronili prawdziwej doktryny przed zwolennikami herezji w biskupich purpurach. Św. Tomasz Morus, świecki prawnik, głosił prawdę o nierozerwalności małżeństwa swojego króla, gdy większość angielskich biskupów zaakceptowała nie tylko rozwód i ponowny ożenek, ale nawet zerwanie z Rzymem. Również w czasie kontrowersji ariańskiej w IV wieku to raczej świeccy niż biskupi bronili trynitarnej doktryny.

Pozostało 80% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Irena Lasota: Byle tak dalej
Plus Minus
Łobuzerski feminizm
Plus Minus
Jaka była Polska przed wejściem do Unii?
Plus Minus
Latos: Mogliśmy rządzić dłużej niż dwie kadencje? Najwyraźniej coś zepsuliśmy
Plus Minus
Żadnych czułych gestów