Kubański reżim wpuścił już przed The Rolling Stones jeden z amerykańskich zespołów – był to Audioslave. Grupa, złożona w większości z byłych muzyków The Rage Against The Machine, wpisywała się jednak w nurt lewicowych fascynacji środowisk rockowych. W 2005 roku przyjechali więc do Hali Anti-Imperialista – cóż za znacząca nazwa – artyści, którzy kontestowali amerykański system i lubowali się w gadżetach z Che Guevarą, dawnym przyjacielem Fidela Castro.
Bunt w Ameryce
Intrygujące jest to, że muzyka pełniła rolę rewolty wewnętrznej raczej tam, gdzie nie było cenzury - głównie w Stanach Zjednoczonych, gdzie rozbijała od środka system oparty na nierównościach rasowych.
Na początku lat 60-tych, tacy artyści jak Bob Dylan czy Joan Baez, brali udział w improwizowanych koncertach towarzyszących akcjom przedwyborczym na południu USA. Kulminacją był słynny Marsz Na Waszyngton z wiecem w stolicy Ameryki, kiedy padły słynne słowa Martina Luthera Kinga „Miałem sen”. Dla tysięcy demonstrantów zagrał Bob Dylan.
Przeciwko Wietnamowi
Muzyka miała też wymiar antysystemowy, gdy nasiliły się protesty przeciwko wojnie w Wietnamie. Protestował John Lennon, który skomponował „Give Peace A Chance”, a podobny charakter, w tym obyczajowej rebelii, miał festiwal w Woodstock. To właśnie tam Jimi Hendrix wykonał amerykański hymn wplatając do motywu dźwięki przypominające huk samolotów bombardujących wietnamskie miasta i wioski. W 1990 roku w Ameryce odbyła się seria koncertów pod hasłem Rock The Vote, której celem było włączenie do procesu wyborczego najmłodszego pokolenia i odsunięcie od władzy Republikanów. To się udało. Obecnie muzycy protestują przeciwko Donaldowi Trumpowi.
Polityczny aspekt miał rozwijający się w drugiej połowie lat 70-tych punk rock, czego świadkiem była Wielka Brytania. Antyreżimowe „God Save The Queen” Sex Pistols zostało poddane cenzurze i zakazane na antenie BBC.