Thierry Henry, mimo że nie zagrał w finale mundialu w 1998 r., z trzema bramkami został najlepszym strzelcem reprezentacji Francji. Dwa lata później powtórzył osiągnięcie, sięgając po mistrzostwo Europy. A w 2006 r. znów zdobył trzy gole na MŚ, choć w kluczowym momencie finału z Włochami go zabrakło. W dogrywce doznał kontuzji i Trójkolorowi przegrali po rzutach karnych.
Czytaj także: Romelu Lukaku: Nie zadzieraj z głodnym
I chociaż ani razu nie sięgnął po koronę króla strzelców wielkiego turnieju, dla wielu napastników był i wciąż jest wzorem godnym naśladowania. Nie zmieniło tego nawet zachowanie w barażach do mundialu w RPA. W dogrywce rewanżowego meczu z Irlandią przed podaniem do Williama Gallasa, który przesądził o losach awansu, Henry w opanowaniu piłki pomógł sobie ręką. Nie ukrywał, że zrobił to celowo, a winny jest sędzia, który przewinienia nie zauważył.
Po zakończeniu kariery z fachowej wiedzy byłego snajpera Arsenalu zaczęła korzystać telewizja Sky Sports. Henry od zawsze chciał być jednak trenerem. Podczas zdobywania licencji UEFA Pro w Walii poznał Roberto Martineza. Gdy w 2016 r. po kolejnym niepowodzeniu na dużej imprezie – Euro we Francji, belgijska federacja powierzyła posadę selekcjonera Hiszpanowi, ten nie zastanawiał się długo i zaproponował mu funkcję asystenta odpowiedzialnego za grę ofensywną.
To był znakomity wybór. Kto mógł lepiej dotrzeć do umysłów gwiazd ligi angielskiej niż człowiek, który przez blisko dekadę był postrachem obrońców Premier League. Na efekty nie trzeba było długo czekać. W dziesięciu spotkaniach eliminacji mundialu Belgowie zdobyli aż 43 gole (dorównali im tylko Niemcy), w Rosji strzelili już 14 – nie ma skuteczniejszej drużyny.