Trasa była widoczna ze stadionu tylko w niewielkich fragmentach: pierwsza górka, pierwszy zakręt, ostatni zjazd z trudnym wirażem i finisz. Dwa wielkie telebimy plus monitor podłączony do zegarów pokazywały resztę. Czas mierzono, oprócz mety, w czterech miejscach. Już po 1,5 km polskie nadzieje zaczęły mocno korodować. Justyna Kowalczyk nie zaczęła w tempie Kalli ani Oestberg, tym bardziej nie zaczęła w rytmie Bjoergen, która była znów niedościgła od startu do mety.
Pozostało patrzeć na te bezwzględne sekundy, potem dziesiątki sekund: po 3,5 km Polka miała stratę do liderki 26,5 s; po 6,1 km – 55,5 s, po 8,5 km – 1.20,7. Narty niosły panią Justynę z początku na szóstym miejscu, potem siódmym, następnie na dziewiątym i na końcu na ósmym dzielonym z rywalką z Norwegii.
Prawdę mówiąc, nie było podczas tego biegu ogromnych wzruszeń (poza radosną ekipą kibiców norweskich w strojach wikingów), po tym jak zegary pokazały, kto rządzi na trasie. Norweska silna matka nie miała konkurencji, broniąca tytułu Kalla pokazała, że umie się przygotować do najważniejszych imprez i nie dała się wyprzedzić kolejnym Norweżkom, choć wytrwale goniły. Finowie nie mieli w dniu Kalevali, czyli dniu narodowej kultury, powodów do świętowania medalu, gdyż Krista Pärmäkoski i Kerttu Niskanen biegły mniej więcej tak jak najlepsza Polka.
Po biegu Justyna Kowalczyk przechodziła przez kolejne przystanki w strefie wywiadów z twarzą dość pogodną, choć ani miejsce, ani styl rywalizacji nie mógł cieszyć. Może to jej nowa umiejętność – łagodnego godzenia się z losem mistrzyni, która czuje, że zbliża się kres sportowych możliwości. Trochę szkoda, że w Lahti było też dobrze widać, że za plecami mistrzyni olimpijskiej nie widać dziewczyn, które z energią przejmą obowiązki.
Kornelia Kubińska (dawniej Marek), Ewelina Marcisz i Martyna Galewicz przebiegły trasę w tle, nie narzekały, nie marudziły, po prostu wystartowały po miejsca w granicach piątej dziesiątki. Ich dzień ma nadejść w czwartek 2 marca, gdy z Kowalczyk na pierwszej zmianie ruszą w sztafecie 4x5 km. Trochę z obowiązku trzeba napisać, że nie ruszą po medale, ale po chlebowe ósme miejsce, które daje stypendium i lepsze widoki na ciąg dalszy karier. Po tym starcie Justyna Kowalczyk wraca szybko do kraju, bo czeka Bieg Piastów.
O 16. złotym medalu mistrzostw świata dla Marit Bjoergen poza Norwegią zapewne głośno nie będzie, bo 37-letnia mistrzyni nie jest w Lahti ani wylewna, ani przesadnie ekspresyjna, nawet chwilę po sukcesach. Podczas konferencji prasowej padło nieśmiertelne pytanie, czy Norweżka będzie biegać do pięćdziesiątki, czy może dotrwa tylko do kolejnych mistrzostw świata w Seefeld w 2019 roku. W kwestii biegania w wieku głęboko dojrzałym stanowczo zaprzeczyła, inne decyzje podejmie po igrzyskach w Pjongczangu.