Pożegnanie z Bronisławem Komorowskim

Za kilka lat ustępujący prezydent będzie oceniany lepiej niż dzisiaj

Aktualizacja: 05.08.2015 07:17 Publikacja: 04.08.2015 21:10

Pożegnanie z Bronisławem Komorowskim

Foto: Fotorzepa/Jerzy Dudek

W ostatnim tygodniu prezydentury Bronisława Komorowskiego ukazał się bolesny dla niego sondaż. Polacy zapytani przez pracownię badawczą TNS o ocenę jego kadencji w większości odpowiedzieli, że nie są zadowoleni ze sposobu, w jaki Komorowski sprawował władzę.

W rankingu wszystkich prezydentów po 1989 r. Komorowski wyprzedził tylko – to rechot historii – Wojciecha Jaruzelskiego. Jednak dziś – gdy sztabowcy sprawnie obsadzili Komorowskiego w roli stetryczałego mistrza obciachu – ten sondaż jest równie wiarygodny co badania, które przez całą kadencję dawały mu społeczne zaufanie sięgające niemal 80 proc.

W kontrze do PiS

Komorowski rozpoczynał swą prezydenturę w wyjątkowo trudnym momencie – po katastrofie smoleńskiej.

Pierwsze polityczne błędy popełnił już wówczas, obejmując jako marszałek Sejmu osierocony urząd pośpiesznie i bez niezbędnego w tej sytuacji taktu. W dodatku przyczynił się do wybuchu wojny o krzyż przed Pałacem Prezydenckim, udzielając „Gazecie Wyborczej" wywiadu, w którym znalazły się niezręczne zapowiedzi jego przeniesienia spod Pałacu. To podgrzało emocje i zaostrzyło wojnę polsko-polską.

Ewidentnie urząd prezydencki Komorowski obejmował w kontrze do środowiska PiS, z którym darł koty przez lata. Nawet zaproszenie Jarosława Kaczyńskiego do prezydenckiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego było głównie chwytem na czas kampanii prezydenckiej. Wówczas Kaczyński zaproszenie przyjął – też ze względu na kampanię. Wszystkie późniejsze oferty współpracy były przez PiS odrzucane.

Czy jednak posmoleńskie pojednanie Komorowskiego z PiS było w ogóle możliwe? Nie, możliwe nie było. Od jesieni 2010 r. następował coraz mocniejszy dryf PiS w kierunku teorii zamachu w Smoleńsku, zaczęło się obwinianie polityków PO o zaniedbanie bezpieczeństwa prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Zepchnięte do wieloletniej opozycji i osłabione Smoleńskiem PiS wybrało radykalną linię polityczną, żeby mobilizować elektorat. W tej strategii nie mieściła się legitymizacja Komorowskiego ze strony prezesa PiS.

Jednocześnie przez całą kadencję prezydent zupełnie nie zajmował się Smoleńskiem, tak jakby ta sprawa w ogóle go nie dotyczyła. Przypomniał sobie o katastrofie dopiero kilka miesięcy przed wyborami. Ponieważ uznał, że to może być kłopot w kampanii, zaangażował się w budowę pomnika ofiar w Warszawie.

Ale zrobił to nieudolnie – list części rodzin z prośbą o wsparcie został przygotowany w jego własnej kancelarii przez ministra Sławomira Rybickiego, brata Arama Rybickiego, który zginął w Smoleńsku.

Komorowski od początku nie miał szans stać się prezydentem wszystkich Polaków, ale miał szansę pokazać, że bardziej się stara.

Rzadko się stawiał Tuskowi

W kwestiach politycznych Komorowski padł ofiarą swego myślenia, że prezydent i rząd powinni zawsze mówić jednym głosem. Sam gloryfikował sytuację, w której oba urzędy obsadzone są przez polityków tej samej partii. I rzeczywiście – był pierwszym polskim prezydentem, który przez całą kadencję rządził z rządem pochodzącym z tego samego obozu politycznego. Tyle że skończyło się to dla niego klęską, bo wyborcy odreagowali przy urnach swe niezadowolenie z rządów PO.

Komorowski sam przygotował grunt pod kampanię PiS, w której został obwołany notariuszem rządu, bezrefleksyjnie podpisującym przysyłane mu przez Tuska ustawy. Faktem jest bowiem to, że Komorowski rzadko sprzeciwiał się woli rządu, nawet w kwestiach wyjątkowo kontrowersyjnych, takich jak cięcia w Otwartych Funduszach Emerytalnych. Różnica między nim a rządem była tylko taka, że był bardziej szczery. Tusk przekonywał, że praktyczna likwidacja OFE to korekta systemu, który niszczy finanse publiczne. Prezydent mówił, że rząd po prostu potrzebuje pieniędzy, żeby zasypać dziurę budżetową.

Komorowski podpisał ustawę o OFE i skierował ją do Trybunału Konstytucyjnego. To zresztą była prawdziwa zmora jego prezydentury. Nie chcąc wetować ustaw rządu PO–PSL, przyjął taką dziwaczną formułę. Zrobił tak też choćby z tzw. ustawą o bestiach czy ustawami o wprowadzeniu nadzoru państwa nad SKOK oraz o kwotowej waloryzacji emerytur i rent. To dowód na popieranie złego prawa – wszak jeśli prezydent podejrzewa, że ustawa jest niezgodna z konstytucją, to nie powinien jej podpisywać.

Komorowski wniósł do Sejmu niespełna 30 własnych projektów ustaw, ale – wbrew zarzutom – nie jest to wcale najgorszy wskaźnik. Lech Kaczyński wniósł ich co prawda więcej, ale Aleksander Kwaśniewski – mniej. Problem z inicjatywami prezydenta był jednak taki, że większość stanowiły ustawy załatwiające doraźne kłopoty (od zasad organizacji sądów rejonowych po orzełka na strojach reprezentacji narodowych), nie zaś projekty fundamentalne dla państwa.

Co pozostanie

Słuszną decyzją prezydenta był wybór kilku priorytetów prezydentury, w które się zaangażował. Dzięki temu po Komorowskim zostanie kilka ważnych projektów. Pierwszym jest polityka prorodzinna, którą prezydent właściwie napisał na nowo.

Drugim obszarem jest polityka bezpieczeństwa. Komorowski najbardziej zdecydowanie w całym obozie władzy stawiał na przyciąganie infrastruktury i żołnierzy NATO do Polski. Był też prezydentem wyraźnie proamerykańskim, w przeciwieństwie do szefa MSZ Radosława Sikorskiego, sceptycznego wobec bliskiej współpracy z USA. To Komorowski doprowadził do zwiększenia wydatków na armię do 2 proc. PKB od przyszłego roku. Także on pilotował zakupy sprzętu służące modernizacji polskiej armii, był m.in. ojcem chrzestnym tzw. polskiej tarczy antyrakietowej, czyli systemu obrony powietrznej średniego zasięgu „Wisła".

Jednocześnie jednak w prezydenckim Biurze Bezpieczeństwa Narodowego rodziły się kolejne reformy systemu dowodzenia armią, czasem wewnętrznie sprzeczne, w dodatku wprowadzane w czasie niesprzyjającym eksperymentom – podczas wojny na wschodzie Ukrainy.

W kampanii prezydenckiej PiS obsadziło Komorowskiego w roli polityka o podejrzanych, wręcz PRL-owskich powiązaniach. To duży sukces, biorąc pod uwagę, że Komorowski zrobił dla opozycji antykomunistycznej więcej niż gros polityków PiS. Ale także w tym przypadku to prezydent dał pretekst swymi nominacjami – właśnie w wojsku. Czołowe awanse generalskie przyznawał oficerom z ostatniego pokolenia wykształconego na akademiach wojskowych ZSRR, mało perspektywicznym, bo tuż przed emeryturą.

Słaby polityk partyjny

Kończąca się kadencja pokazała też, jak słabym politykiem partyjnym jest Bronisław Komorowski. Przez lata poprzedzające prezydenturę był tolerowany przez Donalda Tuska w Platformie, bo nie stworzył własnego środowiska politycznego. Na najwyższym urzędzie ten brak partyjnych wpływów odbijał się Komorowskiemu czkawką, bo prezydent nie był w stanie prowadzić własnej polityki niezależnej od Tuska.

Nawet łącznikiem między Komorowskim a Platformą miał być początkowo Sławomir Nowak, człowiek premiera. To nie zagrało – Nowak uznał, że w Kancelarii Prezydenta nie dzieje się realna polityka, i wolał wrócić do Sejmu i rządu.

Rzeczywiście tak było, jako że Komorowski uznał, że nie potrzeba mu realnej polityki do wygrania kolejnych wyborów. Uwierzył w sondaże pokazujące nawet niemal 80 proc. akceptacji dla jego prezydentury w stylu „dobrego wujka Bronka".

Uwiodła go przychylność wielu mediów oraz większości elit społecznych i gospodarczych. W samozadowoleniu umacniało go otoczenie, składające się w dużej mierze z politycznych emerytów, dawnych kolegów z Unii Wolności, którzy kompletnie nie rozumieli zasad nowoczesnej polityki. To dzięki nim Komorowski popełniał wizerunkowe błędy, które tak łatwo PiS wykorzystało przeciw niemu w kampanii.

Odchodzi niespełniony

Komorowski bardzo przeżył porażkę. Trudno mu się dziwić – stawał do kampanii jako murowany kandydat do zwycięstwa. Zachowywał się wręcz, jakby robił wyborcom łaskę, sugerował, że kampania wyborcza jest za długa i zbędna. Tymczasem okazało się, że kompletnie rozminął się z nastrojami społecznymi, że nie wyczuł narastającej frustracji wśród młodych, że okazał się najbardziej widowiskowym przedstawicielem pokolenia, które schodzi ze sceny politycznej.

Szybko się jednak pozbierał. Przyjął swego następcę wraz z żoną, doprowadził do udostępnienia mu na przejściową siedzibę pałacyku w centrum Warszawy, uzgodnił swe ostatnie nominacje generalskie. I będzie w czwartek towarzyszył Andrzejowi Dudzie podczas zaprzysiężenia.

Choć Bronisław Komorowski odchodzi jako prezydent niespełniony, to z klasą.

W ostatnim tygodniu prezydentury Bronisława Komorowskiego ukazał się bolesny dla niego sondaż. Polacy zapytani przez pracownię badawczą TNS o ocenę jego kadencji w większości odpowiedzieli, że nie są zadowoleni ze sposobu, w jaki Komorowski sprawował władzę.

W rankingu wszystkich prezydentów po 1989 r. Komorowski wyprzedził tylko – to rechot historii – Wojciecha Jaruzelskiego. Jednak dziś – gdy sztabowcy sprawnie obsadzili Komorowskiego w roli stetryczałego mistrza obciachu – ten sondaż jest równie wiarygodny co badania, które przez całą kadencję dawały mu społeczne zaufanie sięgające niemal 80 proc.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej